Dlaczego tak jest, że swoje trzeba z gardła komuś wydzierać..? Przepychać się łokciami, walczyć, wykłócić...? Czemu nie można normalnie pracować i za pracęotrzymywać godziwe wynagrodzenie?
A tak dostają tylko ci, ktorzy potrafią o swoje się wykłócić.
Nauczyciel to takie popychadło. Kierowca ma np. taki przepis, że jak w niedzielę pracował, to już musi dostać wolny dzień. A nauczyciel...? Ciągną go w niedzielę do pracy( a szkolenie, a to konkurs albo co innego), i jeszcze mu wmawiają, ze to w ramach "czetrdziestogodzinnego tygodnia pracy". I jeśli chce mieć zapłacone za nadgodziny, to musi pyska wydrzeć, inaczej nie dostanie. I jeszcze się krzywo na niego patrzy, że "konfliktowy".
Czemu nie ma dla nas jakichś przepisów? Wiadomo,jak odgórnie nie jest uregulowane, to zaraz są nadużycia. I nie każdy potrafi taki "asertywny"być. Są ludzie cisi, pracowici, ale nie umieją się wykłocać o swoje. A tu...taka dżungla. I czy tak musi być...? Czy już zawsze- jeśli będę chciała mieć uczciwą płacę za uczciwą pracę- czekają mnie bezsenne noce przed nieprzyjemnymi rozmowami z dyr., która najlepiej by chciała, abym za darmo pracowała...? Nocami i dniami?
Czy wszędzie tak jest? W każdej pracy? Firmie?
Jak to wytrzymać?
słabe jednostki wypad...?Przetrwają tylko silni? Cwani?
ożna się tego nauczyć, przemóc, zacisnąć zęby, powalczyć o swoje. Owszem. Tylko...jakim kosztem? Zdrowia?
Czy może lepiej pokornie spuścić głowę, robić, co każą licząc się z tym, ze czasem wykorzystają, mieć mniej( w tym mniej godności osobistej i czasu dla siebie i rodziny), ale za to...święty spokój...?
Są ludzie, ktorym przychodzi taka walka łatwiej. Mi przychodzi z trudem. Potrafi ktoś coś poradzić? Albo polecić dobry lekna sen...