Uczę informatyki i matematyki w szkle podstawowej drugi rok. Ponieważ w ubiegłym roku różnie bywało z dyscypliną (raczej bez ekcesów, bijatyk, przekleństw i spektakularnych ucieczek z lekcji, ale też i bez większego posłuchu), w tym roku wypracowałem sobie prosty system, polegający na przepisywaniu jednego z punktów regulaminu pracowni komputerowej, mówiącego o konieczności zachowania porządku i powagi podczas lekcji.
Karę wymierzam stopniowo, tzn. uczniowi na początek daję 5 razy do przepisania, w razie braku poprawy - kolejne 5 (albo 10 albo i więcej w zależności od wielkości przewinienia) - tak, aby uczeń miał szansę się opanować i możliwie jak najbardziej zmniejszyć rozmiary kary.
Brak wykonania kary traktuję jako brak zadania domowego i stawiam za to ocenę niedostateczną.
System się sprawdził. W niektórych klasach uczniowie starają się być cicho, a na kolejnych lekcjach wystawiam coraz mniej kar, albo nawet tylko pogrożę jej wystawieniem, co już skutkuje. Uczniowie są cichsi, aktywniejsi i sprawiają mniej problemów. W innych klasach - zaskakuje to powoli, ale widzę postępy.
Byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że doczepił się do tego dyrektor, zaalarmowany przez jednego z rodziców. Twierdzi on, że kara jest staroświecka, z innej epoki i niekonstruktywna, bo uczeń przez to niczego konkretnego w zasadzie się nie nauczy, a przez to - bez sensu. Skrępował mi tym samym ręce, bo pozbywam się świetnego sposobu radzenia sobie z uczniami, z którymi paradoksalnie dzięki temu systemowi nawiązałem lepszy kontakt i pracuje mi (i im) się dużo lepiej.
Co myślicie o tego typu karach?