Pearl pisze:a na moje nieszczęście wszystkim się przejmuję...
Rzeczywiście takich roszczeniowych rodziców jest niestety chyba coraz więcej, choć nie uczę długo i dlatego właśnie piszę chyba. Ja zawsze staram się takiemu rodzicowi spokojnie wytłumaczyć, co i jak. Nie podchodzę do niego na huraaa, jakie to Pani/Pana dziecko niedobre, bo wtedy rodzic staje się jeszcze bardziej "nabuzowany" emocjami. Jako, że do tej pory zdarzały mi się prawie zawsze rozmowy dotyczące osób zagrożonych lub z jedynkami, mam ze sobą prace pisemne, żeby rodzic mógł zobaczyć "dzieła", do tego zawsze wyliczam: ta jedynka za odmowę odpowiedzi, ta za "aktywną pracę" na lekcji, ta za brak tego i tego zadania. A jeśli mówię o złym zachowaniu na lekcji a rodzic twierdzi "niemożliwe" to zawsze zapraszam go na zajęcia. I do tego podaję przykłady co ciekawszych odzywek. Jak do tej pory jakoś wychodziłam w kontaktach z rodzicami obronną ręką. Chyba jestem w stanie dogadać się bardziej
z nimi niż z dziećmi.
Pearl pisze:Nie przebiję głową ściany
Racja, natomiast mnie bardziej martwi to w kontekście podejścia uczniów do nauki. Niestety nie jestem w stanie pokazać im namacalnych, realnych korzyści z uczenia się angielskiego. Kiedy mówię, że pojedziesz za granicę i nic nie załatwisz, nie dogadasz się, jak nie będziesz znać chociaż podstaw języka, słyszę "to sobie wynajmę tłumacza" albo "ja na pewno nigdzie nie wyjadę". Dalsze dyskusje nie mają sensu. Tylko kto jest rozliczany później za wyniki egzaminów? Wiadomo, nauczyciel. Czasem mam wrażenie, że obracam się w jakimś błędnym kole: ja się staram czegoś ich nauczyć, oni wszystko olewają a jak wyniki będą słabe to i tak ja będę winna. Jak gdybym mogła łopatą do głowy nałożyć.