Niekoniecznie. Ani uczniowie, ani rodzice najczęściej nie darzą nauczyciela nienawiścią tylko dlatego, ze jest wymagający
.
Oj, mylisz się...są uczniowie, którzy każde wymaganie skierowane do nich( np. żeby notował w zeszycie, poszedł do tablicy, czy przeczytał fragment książki) traktują jak atak wymierzony w siebie. Rodzice wzywani do szkoły z powodu nieróbstwa swoich dzieci
( mowa o klasie VI np.) często stwierdzają, że wina leży po stronie nauczyciela. W ich mniemaniu to on ma wychować, nauczyć i dopilnować, oni nie muszą.
Nauczyciel konsekwentnie stawia negatywne oceny( i nie mówię tu o jakimś znęcaniu się nad uczniem, jak sugerujesz. Uczeń dosatwał wielokrotnie szansę, z którj ...nie korzystał). Taka negatywna ocena zaś wzbudza u niego nienawiść do nauczyciela, który zamiast dać mu spokój i przepchać do następnej klasy, robi takie idiotyczne problemy. Rodzice pojawiają się w szkole właśnie dopiero wtedy, kiedy dzieciak może nie zdać. próbują: prosić, grozić itd.., wszystko, byle bez żadnego wysiłku z ich strony. I kiedy dziecko mimo wszystko oblewa nawet poprawkę, wtedy rozgadują na lewo i prawo, jaki ten nauczyciel niesprawiedliwy, jak się uwziął itp.. To jest schemacik , który aż nazbyt często oglądały moje oczy.
Źle natomiast przyjmują, kiedy nauczyciel ma wymagania chwiejne, niesprawiedliwe, kiedy ich nie uzasadnia, kiedy nie jest konsekwentny (jednego dnia coś uchodzi, innego dnia nie, jednemu uczniowi się wybacza, innemu nie), kiedy nie potrafi zaplanować własnej i uczniów pracy, kiedy zrzędzi, gdera
,
No, pewnie. Tylko Ty tutaj jakby nie na temat..
W końcu- nie wszyscy nauczyciele tacy są, a jednak borykają się z tym, co opisałam w moim poście...
Ani uczniowie, ani rodzice nie cenią nauczyciela, który tak naprawdę jest niepewny własnych wymagań, więc maskuje to zbytnim rygoryzmem, bezdusznym, agresywnym egzekwowaniem reguł. Oczywiście nie twierdzę, że tak jest w twoim przypadku, ja bym tu jednak dokładnie przeanalizował, gdzie może tkwić przyczyna, bo w samym fakcie ustalania zasad na pewno nie.
Eee, tam...jak ja to dobrze znam...Otóż nie można napisać, że człowiekowi czasem w tej robocie ręce opadają, bo zaraz takie "delikatne" sugestie sie pojawiają , jak te oto tu...
Daj spokój.
Opisałeś jakąś maszkarę.
Zresztą- pokaż mi takiego nauczyciela, który zawsze jest pewny siebie, zawsze wie , co robic w danym momencie, zawsze jest sprawiedliwy...no, chyba takiego idealu nie ma. Zatem takie wypowiedzi jak twoje ci mniej pewni siebie zawsze biorą do siebie i wytrwale poszukują "winy w sobie". Co się kończy nerwicą i samopotępianiem się.
A mi chodzi jedynie o to, że nie każdy problem uczniowski wychowawca szkolny może rozwiązać. Nie zawsze ma wpływ na uczniów. A we współczesny świecie jest coraz gorzej.
Moi uczniowie mają takie problemy w domu, ze nawet po przeczytaniu tony książek z dziedziny psychologii nie wiem, jak im pomóc...
Przy całej swej konsekwencji, przywiązaniu do nienaruszalnych zasad i wartości, dla tych dzieci trzeba po prostu dobrym być. Serdecznym. Życzliwym. Zauważyć radosną minę. Chwilkę porozmawiać - od serca, a nie tylko w stylu niektórych rodziców: - Jak tam w szkole, dziecko? Dobrze? A no to dobrze.
Taaa.dobrym , pewnie.
A jak masz takich uczniów, którzy mają zupełnie inny system wartości od twojego? I tę twoją życzliwość i dobroć widzą jako oznakę słabści? Nie mialeś takich uczniów? Z rodzin patologicznych? Albo dzieci, które potrafią już w wieku 10-11 lat być tak cwane, że naprawdę trzeba uwazać, żeby cię nie nabrał na "złote słówka"...nauczone takiego niemoralnego zachowania, takich kłamstw, że czasem aż za głowę się biorę.
Są i tacy, którzy idąc walą kamieniem w kotka. Przy mnie. Pytam się- czemu w niego walisz kamieniem? Przecież go to boli? Odpowiedź: bo ja tego kota nie lubię...Zero uczuć wyzszych, zero współczucia, liczy się tylko to,co służy mi...
Wszyscy macie takie wspaniałe dzieci w szkole, tylko ja takie z t a k i m i problemami? Dzieci, któe nie rozumieją pojęć: troska,współczucie, miłość, nie wspominając o jakiejś kulturze bycia? Dzieci, które przychodzą do klasy w zasikanych spodniach, bo mamusia nie zmieniła rano, a chłopak nie wie, że należy to robić? Dzieci, które mają wychodek na dworze i myją się raz na dwa tygodnie? Dzieci, które w VI klasie piszą wypracowania posługując się żargonem więziennym, a na przejeżdzający policyjny samochód plują i przez zeby mówią "suka jedzie"?
Ja się po prostu przyznaję- nie czuję sie kompetentna na tyle, żeby pomagać takim dzieciom.
Nie wiem, jak pomóc dziewczynie, która chce popełnić samobójstwo, bo mamusia tak ją nakręca, żeby same szóstki miała, a ona jest czwórkowa, bo tyle ma zdolności. Rozmawiam z nią, idzie do pedagoga, ileś tam rozmów z mamusią( bez skutku), a potem patrzę, jak ta dziewczynina kryje się po kątach, jak każdą trójkę, każdą czwórkę wypłakuje w toalecie,jak inne kolezanki się z niej nabijają( jakie nastolatki potrafią być okrutne). A potem ta mamusia przychodzi do szkoły: "co za nauczyciele tu uczą!"
Modlę się o moich wychowanków, jestem osobą wierzącą. CZasem mówię Bogu- Ojcze, tylko Ty już możesz tutaj pomóc, ja już nie mogę. Nie radzę sobie.
Z jednej strony żal mi tych dzieci, bo czy to ich wina, że takie mają życie? Z drugiej strony naprawdę trudno jest darzyć sympatią kogoś, kto jest okrutny, kłamie, jest cwany, dręczy innych itd.. I to też jest trudne.
I po latach, kiedy tak się starałam te "kropki na biedronce pokazywać", kiedy tyle rozmów było, kiedy dawałam szansę, uczyłam kogos po lekcjach okazując mu zainteresowanie widzę, jak ten ktoś potem trafia na ulicę, do więzienia, jak robi się z niego bandyta...To wtedy mam takie poczucie- i na co to wszystko było? Nie szkoda było mojego czasu, który wyrywałam własnej rodzinie?
Czy to piękny zawód?Eeeechyba nie. Trudny, niewdzięczny, niedoceniany, i trzebamieć wiele szczęścia, żeby zobaczyć efekty własnej pracy.
Nie mówię, że ich czasem nie ma. Może to jest tak: jak na te 100 osób pomogę jakoś jednej, to może było warto...