Rozumiem Cię doskonale! Ja też zaczęłam swoją pierwszą pracę w szkole i - cóż, zostałam rzucona na głęboką wodę. NIKT z NICZEGO mnie nie przeszkolił. Librusa musiałam ogarniać totalnie sama. Nie wprowadzono mnie w podstawowe procedury szkolne. Nie wiedziałam jak załatwić sobie zestawy nauczycielskie podręczników (dopiero przez przypadek dowiedziałam się o nazwisko przedstawiciela wydawnictwa, który okazał się przemiły i pomocny). Wciąż nie wiem, kto będzie moim opiekunem stażu (słowa pani wicedyrektor: "Dogadajcie się jakoś"), więc o pomocy w przygotowaniu planu rozwoju zawodowego nie ma mowy.
Szczęśliwi ci, którzy dowiedzieli się paru rzeczy na praktykach! Ja się czułam jak piąte koło u wozu; każdy patrzył na mnie wilkiem, że jestem dodatkowym kłopotem i że trzeba się mną zająć. Niestety - ale trzeba mieć sporo szczęścia, żeby trafić na pomocne, życzliwe osoby. Mnie póki co tego szczęścia zabrakło, ale że bycie nauczycielką było moim marzeniem, więc znoszę wszystko cierpliwie, wierząc, że z czasem jakoś się ułoży.
Co do układania lekcji, to chyba nie ma innej możliwości, niż uczyć się w locie i po prostu nabierać doświadczenia. Z czasem sama zobaczysz, co wychodzi lepiej, co gorzej, ile czasu na co przeznaczyć i jak z którą klasą pracować. Chyba na początku trzeba po prostu być dla siebie wyrozumiałym.
Ja jestem z natury perfekcjonistką i chciałabym, żeby zawsze było na tip-top oraz już, teraz, zaraz! Ale nawet ja musiałam nieco odpuścić, bo początki są zawsze trudne.
A nie masz książki nauczyciela? Na początek, zwłaszcza jak nie zna się podręcznika, na którym się pracuje, dobrze jest po prostu trzymać się scenariuszy zajęć z książki nauczyciela.