Jak widzicie te godziny "karciane" wg nowej reformy...? Ja jestem pełna obaw. Nie dlatego, że nie chcę pracować, ale boję się, że to będzie trudne organizacyjnie. Pracuję w małym zespole szkół , ok. 15.00 gimbus i dziatwa jedzie do domów. Wolnych siódmych godzin jest mało. A każdy nauczyciel musi przynajmniej raz w tygodniu "złapać" grupę uczniów, napisać dla nich program i realizować określony wymiar godzin. W przypadku naszej szkoły zabraknie czasu i sal lekcyjnych, będziemy sobie "wydzierać uczniów", których nota bene do udziału w takich dodatkowych spotkaniach trzeba mocno zmuszać( zwiewają najchętniej).
Można "przesunąć " gimbus na 16.00 powiedzmy, ale...czy dzieciaki to wytrzymają? Niewielu z nich je obiady w szkole. O nauczycielach nie wspomnę, bo z nimi to już nikt się nie liczy.
Rozumiem, że pod presją społeczeństwa rząd chce nam wydłużyć czas pracy. I mam tego dość, bo już teraz pracuję ponad siły, kosztem zretszą mojej rodziny. Może takie czasy.
Marzę o tym, żeby pracować powiedzmy 4-5 godzin uczniami( lekcje), a potem do tej 16.00 iść do własnego biura( sprawdzać sprawdziany, pisać sprawozdania etc..) i iść do domu ( w którym nie będę już myśleć o pracy). Niestety- w szkole jest to niemożliwe
( małe, zapchane pokoje nauczycielskie, ciągły tłum, hałas, nerwy).
Jeśli już chcą nas rozliczać tak skrupulatnie z każdej godziny, to ja chcę sobie notować każdą przepracowaną godzinę w domu, każdą wywiadówkę, wyjazd na konkurs, wycieczki, szkolenia.
Mam dość zmian. Wyć mi się chce. Zmiana podręczników, nowe programy, a jeszcze pamiętam jak "plany wynikowe" po nocach pisałam. Koleżanki studia podyplomowe "na świetlicę" porobiły- pieniądze wyrzucone w błoto i zmarnowany czas. Oszaleć można. Nienawidzę oświaty.
edit - poprawiłam tytuł -renati23