Słuchajcie, pewna mama dziewczynki niedowidzącej wystosowała do dyrektora pismo, w kórym zarzuciła mi, ze nie wywiązuje sie z obowiązków (nie określiła jakich-sama też nie bardzo wiem), jestem wobec jej córki niemiła, krzyczę na nią, nazwałam ją kłamczuchą w obecności całej klasy i do tego rzucam na lekcji piórnikiem (chyba w dziecko). Żaden z zarzutów nie jest prawdziwy.
Jestem wychowawcą tej klasy (kl. integracyjne), nauczycielem wspomagajacym i n-lem polonistą. Patrycja nie ma obniżonych wymagań wpisanych w orzeczenie, wiec jedynym moim obowiązkiem wobec niej jest przystosowanie jej metod pracy i powiększenie druku materiałów. Treści obowiązują ją te same, co innych uczniów. Problem polega na tym, że dziewczyna nie robi nic (nie odrabia prac domowych, wiecznie jest nieprzygotowana-zapomina moich ksarówek, nie ma podręczników, zapomina zeszytu, itd.)
Jako polonista wymagam od niej systematyczności i zwracam uwagę (i oceniam), gdy nie ma prac domowych, gdy jest nieprzygotowana itd.
Jestem wymagającym nauczycielem-fakt, ale w żaden sposób nikogo nie nękam (da sie ze mną dogadać-nie masz dziś,przynieś jutro, bez następstwa w ocenianiu, nie wiesz-tłumacze na przerwie, zostaję po godzinach, itp.).
A tu takie zarzuty...
Oczywiście opisana przez mamę sytuacja nie miała nigdy miejsca. W klasie integracyjnej zawsze jest dwóch nauczycieli-a więc są świadkowie mojego zachowania i wywiązywania się z obowiazków. Co wiecej odbyłam już we wrześniu rozmowę z mamą o zachowaniu Patrycji-nic to nie pomogło. Systematycznie notowałam w zeszycie spostrzeżeń brak aktywności uczennicy, nieprzygotowania, itd.
Z tą mamą już w podstawówce były problemy (uczę w zespole szkół) i wiem, ze potrafi się na kogoś "uwziąć" - w tym roku jak widać padło na mnie. Nie mam ochoty na ciąganie się z nią po sądach, ale to chyba jedyna możliwość, aby nie szargała moich nerwów w przyszłości...
Przepraszam, ze tak długo się rozpisałam...
Napiszcie proszę, jak Wy to widzicie...