Na ogół rozumiem, że nauczyciel nie jest detektywem, który tropi i podważa różniste usprawiedliwienia, jednak - jak ktoś już wspomniał - jest obowiązek nauki, i są przypadki takie jak ten:
koma pisze:
Kiedyś matka miała sprawę w sądzie rodzinnym o nierealizowanie obowiazku szkolnego przez dziecko, wypisywanie usprawiedliwień bez potrzeby, wymuszanie zwolnień lekarskich...itp.
Sąd zwrócił sie do mnie jako wychowawcy o te właśnie usprawiedliwienia.
Czyli jednak przydały się...
I dochodzi przecież do sytuacji, kiedy alibi dawane przez rodziców wkracza w rejony zbyt rozległe i dowolne.
Gdzieś ten moment chyba jest, gdy usprawiedliwienie wszystkiego jak leci byłoby kpiną z samych siebie.
Mam na myśli usprawiedliwienia typu: usprawiedliwiam wszystkie nieobecności mojej córki (bez dat, bez przyczyn, osoba wagarująca, nieobecności mnóstwo)
Usprawiedliwić?
A jeśli nie, to proszę, mama dopisuje do powyższego daty - hurtem, 15 dni powyrywanych z miesiąca (np. każdy dzień, gdy jest fizyka) - podać przyczynę? Proszę, mama dopisuje: z powodu złego samopoczucia.
Ale jednocześnie sama dzień wcześniej przy wychowawcy przyznaje, że nie miała pojęcia o nieobecnościach.
Albo przykład ucznia, który był na ww. imprezie. On swoje wagary zapowiedział przy klasie. Wszyscy wiedzą, że rodzice usprawiedliwią mu wszystko, doprowadzając do absurdu takiego, że matka nie wie, że dziecko nie było w szkole, a ojciec twierdzi, że było u lekarza. Przypadkiem wychowawca spędził ten czas kilka metrów od ucznia, o czym nie sposób nie wspomnieć - i oczywiście uczeń przyznaje, że wcale u lekarza nie był. A kartka od rodzica świadczy inaczej.
Usprawiedliwiać, bo tak napisano? Naprawdę nie jesteśmy od tego, by się trochę szanować i nie pomagać w obchodzeniu prawa, które zobowiązuje ucznia do chodzenia do szkoły?
Nie wiem, mam wątpliwości. Choć na co dzień usprawiedliwień nie weryfikuję i nie tropię, ile w nich prawdy.