No cóż... temat coraz bardziej na czasie. Lawinowo rośnie ilość takich szkół (i przedszkoli) prowadzonych nie przez urzędy gminne/powiatowe, ale właśnie przez różnego rodzaju stowarzyszenia albo osoby prywatne.
Wszystkie tego typu operacje mają na celu oszczędności - szkoła taka jest dużo tańsza w utrzymaniu, ale tym, na czym oszczędza się najwięcej, są nauczyciele - to oni są najbardziej poszkodowani. Mówi się, że obecnie 10% z nas pracuje już w takich szkołach.
Umowy są konstruowane różnie. Ja sam pracowałem kiedyś w prywatnym liceum dla dorosłych - umowa zlecenie podpisywana co pół roku, sztywna stawka 25 netto/h, zero jakichkolwiek innych świadczeń. Jest to fajny sposób na dorobienie sobie średnio jakichś 300 zł/mc, ale absolutnie nie sposób na życie.
Najgorzej sprawa wygląda w małych wiejskich podstawówkach, nieekonomicznych z punktu widzenia gminy, które przerabia się właśnie na takie twory. Wynagrodzenia i systemy pracy są różne, ale ZAWSZE nauczyciel jest w jakiś sposób poszkodowany:
- pensum rośnie nawet do 25h (problemem jest to szczególnie jeżeli oddziałów mało, a my nie mamy uprawnień do nauczania powiedzmy 4 przedmiotów)
- wynagrodzenie spada dość drastycznie, mówi się czasem nawet o pensji minimalnej (!), nie dziwią stawki typu 1500 czy 2000 netto.
- oczywiście zapomnijmy o trzynastkach, socjalnych, jubileuszówkach, nagrodach dyrektora, stażowych, zwrotach za studia czy innych przywilejach finansowych
- ...pozafinansowych też. W wakacje zapiеrdala się na półkoloniach, a po lekcjach nauczyciele zostają aby sprzątać szkołę - bo na sprzątaczkę takiej szkoły nie stać - albo zagrabiać liście na boisku (!).
- Nie ma stabilności zatrudnienia; i nie chodzi tylko o rezygnację z betonowej umowy mianowania, ale o to, że niektóre szkoły stosują system "umowa od września do czerwca", a od nowego roku szkolnego... zgłosimy się. Może.
Do napisania tego posta natchnęła mnie historia gminy podlubelskiej Hanna, która nie prowadzi już ani jednej szkoły publicznej. (tu )
Właśnie w tej gminie nauczyciele z jednej ze szkół za minimalną krajową (albo na zlecenie) pracują w wakacje na półkoloniach, a w ciągu roku szkolnego - fizycznie po zakończeniu godzin lekcyjnych np. na wspomnianym zagrabianiu liści ku uciesze gawiedzi, która cieszy się, że tych nierobów nareszcie zagoniono do jakiejś roboty.
Ja sam zapowiedziałem wszystkim wokół, że jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi pracować w takich warunkach, a nie znajdę pracy w normalnej szkole - odchodzę z oświaty. Dla ludzi, którzy mają ukończone wyższe studia są to warunki pracy upokarzające i urągające prestiżowi i godności zawodu nauczyciela. Rządzący, którzy za takie coś są odpowiedzialni działają na szkodę całego lokalnego społeczeństwa - bo kto będzie im w takiej szkole uczyć?
Najwartościowszą grupę stanowią starsi wiekiem nauczyciele, którzy zostali w tej szkole po przekształceniu, bo nie mają wyboru i teraz chcą doczekać do emerytury (kto miał czekać na świadczenie kompensacyjne, w takiej szkole już doczeka) i nie widzą dla siebie innych perspektyw. Ale poza nimi? Młodzi po studiach? W najlepszym wypadku po roku spieprzą gdzie pieprz rośnie, zostaną tylko kompletne niedojdy - z gatunku tych, co kiedyś nawet zawodówki by nie skończyli, teraz po liceum wieczorowym i jakieś płatnej Wyższej Szkole z kupionym na 5-letnie raty dyplomem pedagogiki pójdą nieść kaganiec oświaty i tworzyć przyszłość narodu.
Co o tym myślicie? Pracuje ktoś, pracował?