Ja się dość szybko spaliłam, po jakichś 5 latach. Robiłam wiele, jestem typem osoby nieumiejącej się nie angażować w to, co robię. Wiecie, taki syndrom "kujonicy", co musi być na szóstkę, bo inaczej czuje się zerem. Defekt taki.
Po paru latach pracy w szaleńczym tempie i na wyoskich obrotach( jeszcze trafiłam na taką samą dyrekcję, zakręcona babka. Bierze wszystkie projekty, wszystkie programy, wszędzie chce jeździć i zmusza do tego nauczycieli, chora lata do pracy etc..)wpadłam w gorycz i zdumienie nad ludzką wredotą, bo dla ludzkości dzisiaj pojęcie wdzięczności czy szacunku to czysta abstrakcja.
Do tego doszedł ów nieszczęsny system.
Kto to jest dorby nauczyciel? Ten, który ma "dobre papiery". Pełno dookoła mnie "dyplomowanych", którzy olewają pracę, niczego z dzieciakami nie robią, ani specjalnie sukcesów nie mają, ale gdybyście widzieli ich "papiery"...Ho, ho, ho...! W jakich to szkoleniach brali udział, w jakich projektach, rany, toż giganci polskiej szkoły!
I dlatego nie będę szła na teog "dyplomowanego". Kit na kilometr. Wstyd po prostu.I jeszcze kupa bezsensownych papierzysk.
A potem szuka się pracy, to dyrektor kręci nosem, bo dyplomowany drogi jest, to raz, a po drugie taki dyro doskonale wie, że dyplomowany wcale nie oznacza "jakości" i lepiej kontrakotwego wziąć, który będzie chciał się wykazać, niż dyplomwanego, który bedzie miał w nosie.
Oczywiście są szlachetne wyjątki( bo pewnie zaraz się odezwą).
System jest rzeczwyiście taki, że "zniechęca". Motywacją jest tylko strach przed utratą pracy albo mobbingiem. Bo przecież jak po godzinach zostanę żeby coś zrobić lepiej, to premii nie dostanę, a tylko uwagę, że to moja powinność w ramach "40 godzinnego tygodnia pracy". Więc w zasadzie żaden powód nawet do pochwały. Zresztą w szkole nikt nikogo nie chwali.