Belfrzyca pisze:Co prawda buduje to dodatkowy murek pomiędzy nauczycielem i uczniem, co w przypadku problemów z dyscypliną na zajęciach może pomóc, ale nie sądzę, żeby to było jakieś silne działanie.
Rzecz o tytułowaniu nauczyciela liceum profesorem. Więc ja uważam, że jednak działanie właściwego tytułowania jest większe, ma mocniejsze, poważniejsze znaczenie dla relacji ucznia z nauczycielem, niż zwracanie się bez tego tytułu. Już samo to, że taki uczeń uznaje tradycję, stosuje się do zasad panujących w danej szkole, nie kwestionuje ich, nie buntuje się przeciwko nim (w sensie że przechodzi mu bez większego problemu przez gardło zwrot profesor), powoduje, że poddaje się on autorytetowi nauczyciela. A to ważne. To taki niewerbalny szacunek oddany nauczycielowi samym tylko zwrotem (szacunek z urzędu, powiedziałabym).
Zresztą ja to porównuję (i niemal tak samo traktuję) do innych aspektów wyrażania/okazywania szacunku nauczycielowi, jak wstawanie ucznia przy rozmowie z nauczycielem, mówienie "dzień dobry", wręczanie kwiatów, zaproszenie na studniówkę itp. Też w zasadzie można, idąc z duchem "nowoczesności", zrezygnować z tych "ceregieli". Stanie się coś, jeśli nie usłyszymy "dzień dobry", jeśli nie otrzymamy od swoich uczniów z okazji Dnia Nauczyciela kwiatów, jeśli zamiast "pani profesor" usłyszymy "proszę pani"? Taka nowoczesność każe traktować nauczyciela nie jak mistrza, nie jak kogoś, od kogo w dużej mierze zależy nasza przyszłość, przed kim należy truchleć (w pozytywnym znaczeniu), lecz jak zwykłego pracownika, urzędnika, który ma dobrze wykonać swoją pracę,
bo mu za to przecież płacą. A szkołę traktować jak fabrykę gwoździ.
Belfrzyca pisze:Odniosłam jednak wrażenie z niektórych wypowiedzi, że brak tego określenia to krok w kierunku kumplowania się z uczniami
Źle zrozumiałaś. Nie chodzi o brak tytułowania, lecz o kwestionowanie przy uczniach znaczenia takiego zwracania się do nauczycieli ("nie jestem profesorem i raczej nigdy nie będę, wystarczy więc zwracać się do mnie per "pani").