Postautor: Cytryn » 2009-09-22, 20:53
A jeśli idzie o równouprawnienie, to miałam nadzieję- wybierając ten zawód- że uda mi się połączyć pracę zawodową z byciem mamą i żoną. Praca z wakacjami, feriami i możliwością wczesnego powrotu do domu( pracą dalej- ale jednak w domu) dla mnie jako kobiety była atrakcyjna. Chciałam pracować uczciwie, ale nie planowałam być dyspozycyjna 24 na dobę. Nie widziałam się jako bizneswomen robiąca karierę, raczej myślałam, że pewnie( w naszych realiach) będę musiała dorabiać do pensji męża.
Miałam też- o glupia, naiwna istoto- nadzieję na to, że skoro jest to tak sfeminizowany zawód, to może już tak zostanie i dadzą kobietom- matkom w końcu i żonom( wiadomo, drugi etat w domu przy garach i pralce) spokój. Ale rzeczywistość okazała się koszmarna...
Mam wrażenie, że płaci mi się jak w sklepie, a wymaga jak w najlepszej firmie. Mam być dyspozycyjna, zaangażowana, twórcza, ciągle się szkolić, myśleć o szkole non stop, miewać "wizje", planować, być animatorem kultury, menadżerem, konserwatorem sprzętu, sekretarką, księgową w razie potrzeby itp.. To całe "równouprawnienie" spowodowało, że dla kobiet nie ma już taryf ulgowych. Mamy, co chciałyśmy. Pracujemy jak faceci. I nikt nie pomyśli, że kiedy typowy, tradycyjny facet wraca do domu, to bierze gazetę, piwo i odpoczywa, a typowa kobieta sunie do marketu, dźwiga siaty z zakupami, nabawia się żylaków przy kuchence gazowej, myśli o tysiącu drobnych spraw związanych z domem i dziećmi etc..My, kobiety harujemy jak konie pociągowe, ale wymaga się od nas ciągle więcej i każe pracować coraz dłużej...
Jestem zdecydowaną anty- feministką i wolałabym( z ręką na sercu), żeby mój mąż mógł zarobić tyle, abym ja mogła zostać w domu, rodzić dzieci i być gospodynią domową, mówiąc ogólnie. Mogłabym pracować gdzieś na pół etatu, ale tak, żeby praca nie pochłaniała mego życia.
Niestety- to niemożliwe. Taki mamy system, że żeby przeżyć, spłacić kredyt etc.. musimy pracować na 100%, zaniedbując rodziny( bo nie da się tego pogodzić).