W szkole pods. w której jestem nauczycielem, ukradziono mi coś cennego (nie powiem co, bo nie chce zdradzac zbyt wielu szczegółów). Położyłam to na pólce, zapomniałam zabrać, a kiedy wróciłam na nastepny dzień juz tego nie było. Wszyscy umywają ręcę, dyrektorka, stwierdziła, że trzeba przepytać dzieci i wyszła na "ważne" zebranie. Pedagog stwierdziła, że "nic złego" się nie stało i "w wolnej chwili" przepyta dzieci. Wychowawca klasy w ogóle nie jest zainteresowny sprawą.
Chyba powinnam zgłosić sprawę na policję, ale co tu policja pomoże, jesli ktoś sam się nie przyzna, nigdy tego nie odzyskam.
Jutro są zebrania, spróbuje jeszcze porozmawiać z rodzicami... Czy ktoś był w podobnej sytuacji?