Te dzieci siedzą samotnie w pierwszych ławkach, ja przy nich praktycznie cały czas jestem. Pilnuję, powtarzam polecenia, daję inne zajecie, jak piszesz. Specjalnie to nie pomaga. Nie odważę się na łączenie ławek i sadzanie kogoś do ławki tych dzieci, bo zaraz mam konflikty: potrafią podrzeć coś innemu dziecku, pomazać w zeszycie lub ćwiczeniówce, no i wtedy gadają i bawią się. Próbowałam łączyć z grzecznymi dziećmi, ale te grzeczne tylko cierpiały. Szkoda mi fajnych dzieci, bo z jakiej racji maja niechętnie chodzić do szkoły tylko dlatego, że pani każe im siedzieć w ławce z dzieckiem, którego nie lubią?
Terapia jest potrzebna, bo bez tego to już całkiem byłoby ciężko.
Muszę się dzisiaj Wam wyżalić, z nadzieją poprawy nastroju i zrozumienia z waszej strony (może mnie jakoś pocieszycie) bo po dzisiejszym dniu jestem kompletnie załamana... powstałą raptem sytuacją, której nie mogę ogarnąć mózgiem... bo nigdy w takiej sytuacji nie byłam...
Bo dzisiaj osłabłam zupełnie. Ta pani, która przepisała dziecko do innej klasy, pani która zamiast próbować rozwiązać problem dziecka po prostu uciekła ode mnie, podkopuje od poniedziałku mój autorytet. Widziałam, ze zaczepia na korytarzu rodziców, że z nimi rozmawia. Zastanawiałam się nawet jak im tłumaczy to przeniesienie. Jaką wersję podaje. Przypuszczałam, że niezbyt dobrą, bo czego mogę się spodziewać? Kto się przyzna, że z dzieckiem sobie nie radzi?
No i cóż... Minęły 3 dni od momentu, gdy nie ma ze mną do czynienia, a już dzisiaj byłam na kolejnej rozmowie u dyrekcji. Wpłynęła na mnie skarga od matki, tym razem wzorowej uczennicy. Nagle, ni stad i ni z owąd (bo wcześniej nie było o tym kompletnie mowy) mamusia stwierdziła, że chce dziewczynkę przepisać do innej klasy, bo dziecko jej zdaniem się nie rozwija dostatecznie, bo dzieci za mało piszą na lekcji, (a w innej klasie to już z polskiego dzieci piszą w drugim zeszycie, a u mnie dopiero w pierwszym), że mają za mało zadane do domu, bo odrabianie lekcji dziecku zajmuje kilka minut. Że dziecko nie ma dodatkowych kart pracy, co oznacza, ze nie dostosowuję zadań do możliwości dziecka. Straszyła dyrektorkę kuratorium. Gdy dyrektorka powiedziała, żeby złożyła oficjalne pismo w tej sprawie z uzasadnieniem, by mogła działać zgodnie z procedura szkolną, to pani się wycofała, stwierdzając, że właściwie do mnie nic nie ma. Prosiła dyrektorkę, by mi nie powiedziała, kto się skarżył z klasy. Chciała dla mnie zostać anonimowa. Wydębiłam jednak nazwisko matki. I teraz nie wiem co zrobić. Czy zwołać zebranie i omówić tą całą zaistniałą sytuację z rodzicami, czy też przemilczeć i czekać na kolejny przebieg wydarzeń? Czekac na to, co jeszcze wymyślą?
Z drugiej strony, jak będę czekać, to kto wie, co wymyślą. Mam wrażenie, że tutaj konieczny jest mój komentarz. Co sadzicie?