Warto się zastanowić po co ja pracuję w danej szkole. Wiem, że kadencja dyrektora nie trwa wiecznie, ale czasem zbyt długo. Jeśli miałbym być na pańszczyźnie u dyrektora to wolałbym zmienić albo szkołę albo zawód. Trudno przez naście lat chodzić do pracy ze ściskiem żołądka i robić z siebie bezwolnego przygłupa przy tablicy.
Należy też się przyzwyczaić, że rodzice są coraz "mondrzejsi" i z byle nauczycielem nie rozmawiają. Ba czasem nie rozmawiają też z dyrektorem. Nie zniżają się do tego poziomu. Trzeba mieć odpowiednią szarżę co najmniej kuratora lub burmistrza.
Dlatego każdego należy sobie ustawić. Zaczynając od ucznia przez kolegę z pokoju po dyrektora i rodzica. Nie mówię o wyskakiwaniu na piedestał ale o potrzebie wypracowania zdroworozsądkowych relacji tak aby obie strony były zadowolone. Trzeba wiedzieć kiedy wypiąć pierś, a kiedy lekko ugiąć kark.
W momencie skargi rodzica prośba o bezpośrednią konfrontację z rodzicem, aby pokazać swoje racje. W obecności dyrektora - arbitra. To przede wszystkim apekt wychowawczy dla ucznia, który nabiera przekonania, że może jeździć po nauczycielu jak po łysej, bo wystarczy, że tatuś zadzwoni ze skargą.
Jeśli sami nie zaczniemy się szanować to nie będą nas szanować też inni.