Zrealizowanie podstawy programowej na muzyce, kiedy ma się JEDNĄ godzinę w I lub II klasie gimnazjum na cały trzyletni cykl jest NIEMOŻLIWE.
Śmiać mi się chce, kiedy czytam, co to moi uczniowie mają umieć i wiedzieć po tych nędznych 30 godzinkach, z których w dodatku mnóstwo przepada( jak jest raz w tygodniu- to wystarczą jakieś święta, jakieś egzaminy, apel- i godzinki nie ma).
Uczniowie mają rozpoznawać style muzyczne, grać na instrumentach, tworzyć, posiąść wiedzę z historii muzyki etc.. Jakim cudem mam tergo dokonać? Chore. W dodatku przychodzą kompletnie nierozśpiewani po podstawówce, gdzie mają jakieś 60 godzinek
( optymalnie) na cały cykl a zajęcia prowadzą nauczyciele po podyplomówkach i muzyka sprowadza się do zaliczania kolejnych piosenek z płytą w tle( przy czym nie dba się ani o artykulację, ani intonację, ani rytm, o nic- odbębnione, zaliczone).
Dzieci nie wiedzą, gdzie jest "raz" w utworze, nie potrafią utrzymać tempa podczas klaskania, nuty to dla nich czarna magia, nie mają pojęcia, kto to jest Bach, Chopin myli im się z Mickiewiczem, nie są w stanie wytrzymać muzyki klasycznej dłużej niż przez minutę- albo i to nie( bo są nieprzyzwyczajone, nie rozumieją tej muzyki- ciężko zrozumieć subtelne piękno Mozartowskiej kantyleny, kiedy słucha się jedynie rapu i techno na dyskotekach i z komórek).
Próbuję prowadzić z gimnazjalistami chór, ale to się mija c=z celem. Każdy utwór to dla nich "dziecinada", oni tego śpiewać nie będą , unikają jakiegokolwiek wysiłku, nie potrafią się skupić..."przełkną" jedynie głośne i rytmiczne piosenki na cztery. Najlepiej coś z popu. I wychodzi nam takie "disco polo". I to- niestety- podoba się publiczności gminno-wiejskiej. Próby przedstawienia ambitniejszych utworów kończyły się gwizdami i gadaniem.
Jestem załamana. Kultura muzyczna jest żadna. Mam dość tego wiecznego disco polo, a takie jest zapotrzebowanie. Czuję, że się uwsteczniam, mam dość...jestem jak jakiś błazen gminny- dostarczam taniej rozrywki. A gdzie moje marzenia, ambicje..? Gdzie zapał twórczy, gdzie wizja zespołu dzieciaków zdolnych, chętnych aby rozwijać swoje zainteresowania...? Nie ma i nie będzie. Takie środowisko. Nie mogę tchnąć w to życia.
Rozumiem, że różne są gusty muzyczne i ludzie mają prawo do swoich upodobań. Chodzi i o to, że ja się w tym męczę- jako nauczyciel, jako muzyk. Mam dość tych konkursów, gdzie dzieciaki wykrzykują jakieś utworki nie w swoich tonacjach i jury daje im nagrody. Mam dość tych "wiejskich" chórków śpiewających "Miała baba koguta" w rytmie disco-polo. I tak- do emerytury...?
Czy w większych, miejskich szkołach jest lepiej? Czy tam można realizować choć troszkę młodzieńcze marzenia? Kiedyś marzyłam o prawdziwym chórze, takim czterogłosowym...