rose61 pisze:Matko Boska! Dziecko kochane, czy Ty nie masz rodziców?
No takimi tekstami to mu raczej nie pomożesz...
Jeżeli rodzice nie chcą kontaktować się ze szkołą, to chociaż uczeń powinien powiedzieć przynajmniej wychowawcy o swoich problemach i o tym, co ma zdiagnozowane w poradni. Zawsze to już coś. Najgorsze to żyć w nieświadomości.
A tak poza tym, to przypadki, kiedy rodzice nie informują szkoły o tym, że dziecko ma zalecenia z PPP, wcale nie są rzadkie. W świetle prawa rodzic nie ma obowiązku informowania szkoły o wynikach badania, ani nawet o tym, że dziecko było badane. Nawet, jeśli szkoła zleca badanie, rodzic może nie wyrazić na nie zgody i tak też się czasem zdarza. Wszystko przez to, że wniosek kierowany przez szkołę nie jest obligatoryjny. Rodzice nie muszą się do niego stosować.
Trudno powiedzieć, czemu tak robią. Raczej nie jest to przez zaniedbanie. Myślę, że zazwyczaj rodzice wstydzą się faktu, że ich dziecko ma jakiekolwiek problemy rozwojowe. Boją się, że przez szkołę informacja ta wypłynie do szerszych kręgów i zaraz cała wieś/miasto będzie o tym gadać. Może też obawiają się, że dziecko przez tę opinię z poradni będzie napiętnowane w szkole. Czasem też chyba sami wolą nie wiedzieć, co dzieje się z ich dzieckiem. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że właśnie zamiataniem sprawy pod dywan wyrządzają mu największą krzywdę. Wydaje im się, że jeżeli dziecko jest bez papierów, to wszyscy myślą, że wszystko jest w porządku, a przecież w wielu przypadkach gołym okiem widać, że nie jest i żadne papiery czy ich brak tego nie zmienią.
Do podstawówki, gdzie uczę, do klasy w nauczaniu zintegrowanym trafił chłopiec z upośledzeniem w stopniu umiarkowanym, praktycznie nieedukowalny w zwyczajnej szkole. To dziecko nigdy nie powinno trafić do tej szkoły, ale ambitna mamusia nie dopuszczała myśli, że jej dziecko mogłoby chodzić do szkoły specjalnej. Dziecko trafiło do klasy integracyjnej i męczyło się przez dwa lata. W jego przypadku nie było mowy o realizacji podstawy programowej w jakimkolwiek stopniu. Do tego dzieci mu dokuczały. Często popadał w konflikty z kolegami. W tym czasie dyrekcja wielokrotnie rozmawiała z matką radząc, że chłopiec będzie lepiej się czuł i więcej się nauczy w szkole dostosowanej do jego możliwości. Ta jednak nie przyjmowała tego do wiadomości. Winą obarczała nauczycieli, którzy według niej nie potrafili pracować z jej dzieckiem i nie zapewniali mu poczucia bezpieczeństwa. W końcu doszło do tego, że chłopca trzeba było odbierać przedwcześnie ze szkoły, ponieważ pod wpływem chyba stresu dostawał takich napadów szału i płaczu, że trzeba było jak najszybciej zabierać go do domu, czasem już po pierwszej lekcji. Potem doszły torsje i biegunki na tym samym tle. Dziecko nie chciało chodzić do szkoły, płakało. Dopiero wtedy matka poszła po rozum do głowy i przepisała chłopca do szkoły, do której powinien trafić od samego początku. Podobno teraz jest o niebo lepiej. Dziecko chętnie chodzi do szkoły. Ale ile nerwów i łez było wylanych, to szkoda wspominać. A wszystko przez nad-ambitnego rodzica.
Wiem, że rodzice też czytają to forum, wiec to jest mój krótki apel do nich: Nie krzywdźcie swoich dzieci udając, że nie mają problemów, kiedy je mają. Po to powołano do istnienia poradnie, by pomóc tym dzieciom w miarę normalnie funkcjonować w rzeczywistości szkolnej, a potem w życiu.