Witam
mam problem z nauczycielką od matematyki.
Otóż całkowicie nie respektuje podstawowych praw ucznia.
W statucie mamy jasno napisane: Nauczyciel nie może zadawać prac domowych na czas dłuższego wolnego.
Owa nauczycielka zadała całą stronę zadań z podręcznika. Nie zrobiłem ich ponieważ nie musiałem. Niestety gdy przeszedłem do szkoły i jej o tym powiedziałem, dostałem jedynkę i uwagę za to, że "pyskuję" do nauczyciela, gdy tak naprawdę chciałem udowodnić, że mam rację.
Po kilku dniach gdy zadzwonił dzwonek pospiesznie wyszedłem z klasy chcąc iść na stołówkę i kupić sobie coś do jedzenia. Ta jednak zadawała jeszcze zadanie domowe i kazała mi wrócić do ławki. Na słowa "Nauczyciel nie ma prawa ani skrócić ani wydłużyć mojej przerwy, poza tym bardzo się mi śpieszy, a pani mogła zadać zadanie jeszcze na lekcji" powiedziała żebym udał się z nią do dyrektora (btw. jej męża) i tam zadzwonił do mamy, ponieważ pyskuję.
Dodatkowo gdy czegoś nie rozumiem na lekcji ona krzyczy na mnie, że już setny raz to tłumaczy i nie ma zamiaru powtarzać. Kilka razy nawet podeszła do mnie i wprost oznajmiała że: "Zachowujesz się jak nienormalne dziecko" lub "Czy coś w twojej głowie jest nie tak?". Czułem się bardzo urażony czymś takim, w dodatku odebrałem to jako pewna kpinę w stronę rzeczywiście chorych. Nie podnoszę na nią głosu, nie obrażam. Ale dlaczego my za każde banalne przewinie jesteśmy karani, a ona jest wręcz poza prawem?
Czy nauczyciel ma prawo robić takie rzeczy? Jak udowodnić pozostałym nauczycielom, że taka sytuacja ma miejsce?