Witam, jestem uczennicą drugiej klasy liceum we Wrocławiu. Od jakiegoś czasu mam dość męczący problem. Mianowicie podczas gdy moi rówieśnicy narzekają na szkołę i odliczają czas do ostatniego dzwonka, ja wprost przeciwnie - staram się każdą lekcję możliwie "wydłużyć" ponieważ nauka w szkole sprawia mi ogromną przyjemność. Gdzie tu problem? zauważyłam, że moja miłość do szkoły zamieniła się w pewnego rodzaju obsesję. Idąc do szkoły jestem aż niezdrowo radosna, zamiast wyjść ze znajomymi wolałabym posiedzieć na kolejnej biologii czy polskim, a dzień bez szkoły (czyt. weekend) to dla mnie dzień stracony. To nie wszystko - od pewnego czasu zaczęłam szkołę traktować jak coś "mojego", czuję smutek na myśl, że w przyszłym roku do szkoły przyjdą nowe roczniki, wręcz czasem potrafi mnie to doprowadzić do płaczu (absurd!). Podobnie jest w przypadku nauczycieli - często czuję się zazdrosna (hahaha, nie mam pojęcia dlaczego!) gdy rozmawiają z innymi uczniami. Chciałabym zostać przez nich zapamiętana, lubiana.
Gdy pomyślę o tym że już za rok kończę szkołę potrafię rozpłakać się w miejscu publicznym. Nigdy wcześniej nie miałam takich problemów, wręcz uciekałam ze szkoły, żeby np. iść na imprezę (gimnazjum). Teraz wszystko się zmieniło. Z czego to się może brać? Dlaczego ja tak KOCHAM szkołę, traktuję ją jak pewnego rodzaju "własność"? I co mogę z tym zrobić? Z góry dziękuję za odpowiedź.