Nie bardzo się kończą, bo uzasadnione podejrzenie wystarczy.
Tobie nie wystarczy. Mundurowym - tak.
Do szkoły też nie musisz chodzić.
Muszę.
Ofiara, nadużycie, procedury, obcy - odmawiam dyskusji na tym poziomie.
Myślę, że po prostu nie jesteś w stanie przyjąć rzeczywistej wizji świata, w której nie każdy, kto zostaje nauczycielem, ma obligatoryjnie dobre intencje. I tym samym nie potrafisz podjąć polemiki w związku z tym.
Nauczyciel to dla dziecka obcy człowiek, i to pozostanie faktem. Dla własnego bezpieczeństwa dziecko musi ograniczyć zaufanie do nauczycieli, zwłaszcza, kiedy ich działania wymykają się temu, co wcześniej zostało z góry określone - ktoś, kto przekracza pewne granice, może równie dobrze przekraczać kolejne. Nie można mu więc ufać.
Niestety, możemy się spierać w nieskończoność, czy nauczycielowi można ufać, czy nie, i co więcej: odnoszę wrażenie, że właśnie na tym nasz spór się tutaj tak w rzeczywistości od początku opiera. Możemy się spierać w nieskończoność, bo to kwestia indywidualnych odczuć. Ty masz zaufanie do obcych, nierzadko przypadkowych ludzi, ja - nie, dlatego chciałbym być przed nimi skutecznie chroniony i nie chciałbym, by ich działania wykraczały ponad to, co łatwo jest sprawdzać i kontrolować. By ktoś trzeci miał realizację ich zadania opieki nade mną (a w przyszłości nad moimi dziećmi) cały czas na oku, by pewne granice zostały zachowane.
Z tymi autorytetami zaś to nie jest łatwa sprawa, bo na bycie autorytetem trzeba sobie zapracować - tak to już jest w życiu. Mówię tutaj nie o nauczycielach, ale ogólnie o autorytetach szeroko pojętych. Popatrzcie, że tak, jak niektórzy uważają, że Jan Paweł II powinien być dla Polaków autorytetem obligatoryjnie, tak młodzież, która - powiedzmy sobie szczerze - z naukami JPII miała styczność w życiu nikłą (a ci, co mieli większą, nieraz świadomie je odrzucają) - wskazuje jako autorytet kogoś, kogo naprawdę za niego w swoim mniemaniu uważa: Wojewódzkiego, Cejrowskiego, Drzyzgę (cytuję za "Rzeczpospolitą" i "NIE"). I dobrze robią, bo wybór tych autorytetów to wynik ich PRZEMYŚLEŃ, a nie bezmyślnego, bezkrytycznego przyjmowania tego, co starsi im wmuszają. Żeby już nie odchodzić od tematu w stronę tego tematu-rzeki, nadmienię już wracając do meritum: nie wszyscy nauczyciele silą się na bycie autorytetami, i naprawdę, nie tylko mi, nie tylko moim rodzicom, ale i innym nóż się w kieszeni otwiera, gdy patrzą na to, co niektórzy pedagodzy wyprawiają.
I ja sam na podstawie tego podjąłem decyzję, by właśnie części z tych nauczycieli, którego zachowania nie pochwalam - nauczycielowi chemii wiecznie ignorującemu uczniów, wychowawczyni, która na prośbę w pomocy w temacie "co robić z werbalnymi zaczepkami, którymi jestem dręczony" mówi "Idźcie załatwić to między sobą", nauczycielce, która doprowadza uczennicę z problemami psychicznymi do ataku histerii a potem zamiast pomóc przygląda się temu z nieukrywaną radością, i kilku innym niewątpliwie złym pedagogom, których miałem - jak mówisz - wyjątkowego pecha spotkać na swojej drodze we wszystkich szczeblach edukacji - status autorytetu w mej świadomości odebrać i wykrzyczeć sobie w myślach: "NIE CHCĘ ICH NAŚLADOWAĆ". I na przyszłość najpierw dokładnie się człowiekowi przyjrzeć, zanim pomyślę o nim "mój autorytet" - bardzo dokładnie... Strata autorytetu boli. Człowieka w moim wieku, bądź nieco młodszego - nawet bardzo. Więc z tym używaniem słowa "autorytet" - uważałbym.
Widzisz - z pewnością miałem w życiu pecha. Patrzę z zazdrością na ludzi w moim wieku mówiących "kocham swoją szkołę", bądź "jest w niej parę rzeczy <<na nie>>, ale bym jej nigdy nie zmienił na inną".
Ale jak widzisz - wystarczy urodzić się w złym miejscu, mieć rejonizację do kiepskiej podstawówki, trafić z niej do kiepskiego gimnazjum, by spotkać to, co ja widziałem na własne oczy i co przeżyłem na własnej skórze. Żywię nadzieję, choć to tylko nadzieja, że jestem w mniejszości... Z drugiej jednak strony jestem stuprocentowo pewien, że takich przypadków jest więcej, dużo więcej. Nie jestem jedynym, który trafił do kiepskiej podstawówki, bo urodził się w kiepskim rejonie...
Wasze poczucie zawodowej solidarności nie pozwala wam - jak widzę na codzień - dokonywać wewnątrzśrodowiskowej selekcji tych kiepskich pedagogów. To zrozumiałe. Ale musicie zrozumieć, że dopóki jest choć wąska grupa nauczycieli "z przypadku" (których istnienia nie zaprzeczycie, a idę o zakład, że sami na takich trafialiście), ograniczenie zaufania wobec nauczycieli JEST KONIECZNE, co więcej - całkiem normalne i naturalne. Być może to patologia. Ale to po prostu obecna rzeczywistość tę patologię generuje, wymusza...
Reasumując: skoro nauczyciele pokazują, że nie można im ufać do końca - w istocie, koniecznym jest tego zaufania ograniczenie. Dla dobra nas wszystkich, bo nadmierne zaufanie może ktoś wykorzystać, a przed tym trzeba się pilnować. Niech każdy robi tylko to, na co mu z góry pozwolono.
Mówisz o duchu wzajemnego szacunku, zdrowych realiach... Jestem przekonany, że masz dobre intencje. To piękne słowa. Ale nie każdy, tak jak Ty, te ideały ma ochotę wcielać... Bo ludzie są różni.
Życzę Ci na koniec z całego serca, by życie nigdy NIE zweryfikowało Twoich poglądów. Bo pięknie jest żyć w takim świecie bez wad.
Szanuj ucznia swego, możesz nie mieć żadnego...