Nauczyciel nie jest dla nich partnerem do rozmów. Z góry zakładają, że każdy jest głupi, leniwy i wredny.
Nie popieram ich. Ale im się też nie dziwię. Rozmowa to dialog, dwóch stron potrzeba, żeby ją przeprowadzić. A dla ilu nauczycieli uczeń jest partnerem do rozmowy? Dla połowy? Może w naprawdę dobrej szkole.
O co mi chodzi? Po prostu o to, że gdyby była większa wola komunikacji nauczyciel <-> uczeń, to nie byłoby tego typu błazeńskich kwiatków. Mało tego - problemów z łamaniem uczniowskich praw (tych rzeczywistych, a nie wyimaginowanych, czy wyolbrzymionych) też by nie było! Tylko ktoś powinien wyjść z inicjatywą tej komunikacji, rozmowy. Podpowiem, że teoretycznie mądrzejsi są nauczyciele.
Szanuj ucznia swego, możesz nie mieć żadnego...