Kiedy byłem studentem (a kiedy to poznacie po moim wieku ) to miałem koleżankę na roku, która pobierała jakieś świadczenia (nie pamiętam co to było) od swojego biologicznego ojca. Z tego, co zawsze mówiła to świadczenia te miała otrzymywać do momentu zakończenia studiów, nie dłużej niż do ukończenia 26 lat. O sprawie wiedział dziekan wydziału, a nasz wykładowca i prowadzący jedne z laboratoriów. Często gęsto podkreślał, że jak tylko koleżankę wyleje (a zrobi to niechybnie) to od razu pośle pismo gdzie trzeba, że studentką już nie jest.
Jak zagroził, tak zrobił. Wylał koleżankę ze studiów, a do Sądu Rodzinnego wysłał pismo ze stosowną informacją. Sam, bez niczyjego wniosku.
Kiedy zostałem nauczycielem miałem przyjemność pracować w pewnej szkole dla dorosłych. W takiej szkole pojawiali się głównie panowie nieskłonni do służby wojskowej. Niestety również nieskłonni do nauki. Pod koniec I semestru podjęto decyzję o wykreśleniu ich z listy słuchaczy i wysłaniu informacji do WKU. Bez niczyjego wniosku.
Tyle w kwestii owej "ochrony" rzekomych danych osobowych.
Poza tym źle rozumiesz podkreśloną część Ustawy. Rozumując Twoim sposobem należałoby pod dane osobowe podciągnąć np. numer buta, wiek, wzrost, ulubione potrawy, ulubiony kolor i tysiące....tysięcy...milionów innych "wszelkich danych". Podanie do publicznej wiadomości zatem, że mój sąsiad ma psa mogłoby skutkować procesem o ujawnienie danych osobowych. No bo jak wszelkie dane to wszelkie.
Czy istnieje gdzieś poza Twoją głową wiarygodne orzecznictwo lub choćby precedens sądowy w sprawie uznania informacji szkolnych za dane osobowe?
Czy w tej sprawie wypowiadały się jakieś osoby o niekwestionowanym autorytecie prawniczym lub osoby kompetentne do takich analiz z uwagi na zajmowane stanowisko?
Przekopałem internet jak umiałem, ale - proszę Pana - ani słowa na ten temat.