Witam!
Piszę tutaj, bo jestem zrozpaczona. Mam nadzieję, że skoro jestem tu anonimowa, nasza dyskusja nie wyjdzie gdzieś poza to forum. Ale do rzeczy.
Jestem uczennicą klasy drugiej liceum profilowanego i staram się tego trzymać, bo właśnie zlikwidowano nasz profil (nie było naboru do klas pierwszych), więc jeśli nie zdam, zostanę na przysłowiowym "lodzie", a tego wolałabym uniknąć. Tym bardziej, że jestem drugoroczna (nie zaliczyłam pierwszej klasy, bo dostałam strasznej fobii szkolnej). Znaczy się, obecnie zdałam do drugiej - żeby była jasność. A że nie jestem typem lesera i do szkoły chodzić chciałam acz nie mogłam, walczyłam o nauczanie indywidualne, którego nie chciano mi przyznać.
Moja fobia z "pierwszej" I klasy związana była z moją polonistką. Jestem dosyć zdolną uczennicą, która z jęz. polskiego otrzymuje głównie oceny bardzo dobre i celujące, więc zależy mi na tym przedmiocie. Ale po prostu od pierwszego dnia nie mogłam pogodzić się z moją wychowawczynią, która za razem uczyła u nas języka polskiego. Uważałam (razem z całą moją klasą), że nie potrafi przekazać nam we właściwy sposób wiedzy, za cicho mówi i generalnie nie ma siły przebicia, a że zależy mi na tym przedmiocie bo wykazuję zdolności w tym kierunku i zdaję z niego rozszerzoną maturę, a korepetytora z polskiego trudno wynajmować skoro umie się prawie wszystko (tak przynajmniej twierdzi moja obecna polonistka), uznałam, że z tą Panią się nie "rozwinę" i celowo przewagarowałam cały rok, żeby nie uczęszczać do szkoły i na drugi rok mieć lepszą polonistkę (jakakolwiek zmiana szkoły nie wchodziła w rachubę, ponieważ mieszkam w małym miasteczku i jako że jestem osobą mało zaradną, rodzina w życiu nie puściłaby mnie na stancję).
Kiedy nie zdałam, byłam bardzo usatysfakcjonowana, bo nie dość, że "felerna" polonistka została zmieniona, to jeszcze dano nam prawdopodobnie najwybitniejszą Panią od polskiego z całej szkoły. Bardzo się polubiłyśmy, najpierw z wzajemnością, później jednak zaczęło przybierać to niebezpieczne kształty. "Załamanie" przyniósł początek obecnego roku szkolnego gdy okazało się, że owa nauczycielka zaszła w ciążę po 13 latach pracy. Początkowo nie dawałam temu wiary nawet, gdy inni mówili, że tak jest, ale kiedy sama zainteresowana to potwierdziła, wpadłam w szał. W szkole dowiedziałam się, że mam jakąś schizofrenię, chociaż regularnie leczę się u psychiatry i psychologa i oni nic takiego mi nie wykazują, po prostu mówią, że jestem nieszczęśliwa i tyle. To, co zrobiłam, to była prawdziwa "egzekucja pod tablicą" i miałam potworne wyrzuty sumienia z tego powodu, a Pani (przecież w ciąży!) przeze mnie płakała Oczywiście przeprosiłam Panią na forum całej klasy. Może źle postąpiłam, ale (mam nadzieję, że tu już siebie za bardzo "nie wybielam") nie mogę znieść rozstania z tą nauczycielką. Była ona naprawdę wyjątkowa oraz jedyna w swoim rodzaju i to jest opinia całej szkoły, nie tylko moja.
Pomóżcie, co mam ze sobą zrobić? Jak wziąć się w garść? Mimo, że nauczycielka została przeproszona, ja czuję się z tym paskudnie i nie mogę się w żaden sposób ogarnąć. Czuję się, jakbym po raz drugi straciła rodziców.