Witam,
Ostatnio zastanawiam się, czy nie zostać nauczycielem (raczej szkoła średnia, niż podstawowa).
Przez wiele lat byłem nauczycielem akademickim. W sumie wciąż jestem, bo mam jakieś zlecenia (stara uczelnia potrzebuje mojej pomocy). Rzuciłem tę pracę, bo (m.in.) nie miałem ochoty udzielać się naukowo (temat na dłuższą dyskusję i nie będę tego rozwijał).
Kilka lat temu odkryłem w sobie drugą pasję życiową - nauczanie. Uwiebiam pracować z ludźmi, których mogę czegoś nauczyć. Wciąż tworzę jakieś materiały dydaktyczne (filmy, PDFy). (Ba, pisałem nawet oprogramowanie dydaktyczne dla studentów; studenci używali, natomiast z kadry naukowo-dydaktycznej NIKT się tym nawet nie zainteresował.) Podejście zawsze miałem takie, że uczelnia jest przede wszystkim dla studentów, a warto jest pomagać w nauce tym dwóm-trzem, którym naprawdę zależy (na grupę, powiedzmy, 20-30 osób).
Ze studentami (tak zakładam) kontakt zawsze miałem dobry. Jak to swego czasu przyznał jeden z moich młodszych kolegów po fachu: można się ode mnie wiele nauczyć, niezależnie od tego, czy ktoś jest studentem, czy prowadzącym.
Odnośnie moich kwalifikacji merytorycznych, to myślę, że spokojnie poradziłbym sobie z informatyką/programowaniem i matematyką. (Skąd wiem? Raz, że to moje stałe narzędzia pracy, dwa, że dla odprężenia, albo irytacji, rozwiązuję zadania maturalne z tych przedmiotów.) Podejrzewam, że dałbym również radę z fizyką (skoro na studiach dałem radę...), a może też z elektrotechniką (myślę, że na poziomie szkoły średniej spokojnie).
Wstępnie się orientowałem, jak wygląda kwestia zatrudnienia w szkole średniej. Nie mam żadnych studiów pedagogicznych (chyba potrzebne jest 270h zajęć + 150h praktyk, ale podaję z pamięci, więc mogę się mylić). Teorię miałbym gdzie robić (choć to trzy semestry studiów), pytanie tylko - czy warto w to inwestować (zarówno czas, jak i pieniądze)? No i jak to wygląda z praktyką/stażem?
Moje wątpliwości odnośnie zawodu nauczyciela są dwie.
Pierwsza - nie interesowałaby mnie praca gdzieś w "Koziej Wólce" na Podkarpaciu czy Pomorzu. Mieszkam w swoim mieście na Śląsku i nie będę się ani przeprowadzał, ani dojeżdżał 100km do pracy. (Nie jestem zmotoryzowany.) Czyli zakres regionalny poszukiwań mojego ewentualnego miejsca pracy jest dość ograniczony.
Druga - zastanawiam się nad rodzicami uczniów. (Nawet nie samymi uczniami; myślę, że z łebkami dałbym sobie radę.)
Swego czasu wrobili mnie na uczelni w pracę w zespole rekrutacyjnym. Odbierałem telefony od kandydatów. Co gorsza, dzwoniły również... mamusie. Pierwsze dwa telefony były może zabawne, później... A słyszałem historie, jak to nauczyciele muszą się "użerać" z rodzicami niesfornych uczniów. Bo Józio dostał pałę, bo nie potrafi poprawnie rozwiązać równania algebraicznego w klasie licealnej. Nie wiem, ile w tych opowieściach prawdy, ile tzw. legendy miejskiej.
Ale nie będę się mądrzył. Napisałem chyba wystarczająco. Jeśli ktoś doświadczony może mi coś doradzić (albo wybić z głowy głupie pomysły), będę wdzięczny.