Dyskusja burzliwa już dawno wygasła, ale jako że z opóźnieniem ją przeczytałem, to z opóźnieniem dołożę swoje 3 grosze.
Całego zgiełku i przerażenia wobec gender nie rozumiem.
Gender bowiem , najkrócej mówiąc, jest perspektywą badawczą w nauce, która zajmuje się płcią i rolami płci.
Np. w ostatniej "Polityce" jest artykuł o kobietach w Powstaniu Styczniowym.
To właśnie przykład tego strasznego gender, którego tak się tu niektórzy boją.
Gender studies tym się właśnie zajmują.
Gender (a właściwie już feminizm) to jeszcze walka o równouprawnienie, co w tym złego, też nie czaję w ogóle.
Gender to też spojrzenie na świat ze świadomością, że do płci są przypisane określone wzorce kulturowe, które zmieniają się w czasie i w przestrzeni, i tak owi chłopcy w sukienkach mało przerażają, jak się słyszało kiltach albo jak się popatrzy jak wyglądali mężczyźni arystokraci np. w XVII lub XVIII wieku (peruki itd)
W nowej Polityce jest rysunek Mleczki, gdzie widać kobietę z nieogolonymi nogami i jej męża mówiącego do księdza, to nie gender, żona zapomniała ogolić nogi.
Gender jako ten szatan zwyczajnie śmieszy i nasuwa podejrzenia, że Kościół a właściwie hierarchia kościelna chce odwrócić uwagę od afer pedofilskich.
Dla mnie nagonka prymitywna na gender, bez najmniejsze próby zrozumienia czym to gender jest, jest dowodem ciemnoty i zamknięcia.
A nauczyciele raczej powinni być otwarci.
Tyle.