Witajcie,
z góry przepraszam, jeśli post jest w złym miejscu. Dopiero się zarejestrowałam.
Studia skończyłam w 2015 - edukacja artystyczna w zakresie sztuk plastycznych. Pracowałam dużo w trakcie trwania edukacji jak i po szkole, bo pracy w oświacie nie było - wszędzie wymagane doświadczenie.
Zawsze chciałam być nauczycielem i uczyć rysunku, malarstwa itd, bo to umiem i mam dobry kontakt z ludźmi. Najpierw we wrześniu załapałam się do świetlicy. Byłam tam miesiąc i odeszłam - dyrekcja co chwilę strzelała jakieś fochy, beształa nauczycieli bez dobrego powodu, część wychodziła z gabinetu z płaczem i nosiła się (a 3 kobiety to były) jakby nie wiadomo co w życiu osiągnęły. Zero szacunku do pracowników poniżej. Atmosfera też słaba, bo wszystkie życzliwe "koleżanki" obgadywały mnie i robiły pod górkę jak tylko mogły. Respektowanie przepisów BHP to była czysta imaginacja, jedna z Pań dała dziecku (świetlica to były tylko 2-4 klasy) śrubokręt to kasztaniaków i sobie poszła. Po krótkim czasie przyszedł do mnie z krwawiącą ręką i to mocno. Nikogo innego poza mną nie było, bo kobieta nagle gdzieś sobie poszła. Musiałam zostawić 25 osób w sali i iść z nim do pielęgniarki, bo zrobił się bardzo blady i zaczął płakać. Rodzicom wszystko wyjaśniłam i przeprosiłam za zaistniałą sytuację. Kobieta wróciła po 30 minutach jak gdyby nigdy nic i nie widziała swojej winy. W tej szkole świetlica to było istne zoo, w godzinach szczytu (11-17) bywało tam nawet 80 osób i dwóch wychowawców albo jeden i ok. 35 (tyle miałam rano osób od 6:30).
W międzyczasie okazało się, że w innej placówce szukają plastyka, 11h - stare gimnazjum klasy 2 i 4,7 na nowej podstawie. Doszły potem 4h za zajęcia dodatkowe, które nie zawsze się odbywają, bo mam lukę pomiędzy i uczniom nie chce się czekać 2h żeby do mnie przyjść. Na początku było całkiem ok. Z czasem znów zaczęły wychodzić jakieś dziwne sytuacje. Starsi nauczyciele patrzą na mnie z góry - jestem typem luzaka, noszę hipsterskie bluzy, jeansy, trampki i staram się zawsze z każdym dogadać i nie robić specjalnie pod górkę. Uczniowie mnie lubią, przychodzą się wygadać ze swoich problemów. Czasem czuję się bardziej jak kumpel, mam 27 lat, ale wyglądam na dużo mniej, więc zdarzało się, że ktoś mnie pomylił z uczniem.
Atmosfera w pokoju nauczycielskim jest słaba, niektórzy naprawdę sądzą, że zjedli wszystkie rozumy świata. Ostatnio jeden od religii wspomniał (a mamy też klasy integracyjne - orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu lekkim), że ci ludzie nadają się jako krawcowa czy sprzątaczka, bo oni nic nie potrafią, a takie zajęcia może wykonywać byle idiota. Tak powiedział facet po studiach, z 2 dzieci, mając z 35 lat na karku max. Zrobiło mi się tak przykro, pochodzę z rodziny robotniczej i bardzo szanuję takich ludzi,właśnie tych "prostych" bez 50 fakultetów, oni najbardziej znają życie i można z nimi porozmawiać.
Inna sytuacja to zero organizacji w przypadku dyrekcji, jak były rekolekcje, to rozpiska wisiała z dnia na dzień, bez zapowiedzi żeby cokolwiek zaplanować.
Co do samych uczniów, najlepiej się rozmawia z drugimi klasami gimnazjum i współpracuje (w większości), dzieli nas średnio 12 lat. Klasy siódme u nas to jakaś porażka, nie docierają do nich żadne proste polecenia i zachowują się, brutalnie mówiąc jak z buszu. Klasy czwarte z kolei mają (jak 7) wszystko gdzieś i interesują się tylko tym czy baterii w telefonie im starczy i jaki item w grze wylosują. Czuję przepaść między tymi pokoleniami.
Aspiracje miałam naprawdę wielkie z tym zawodem, ale jak widzę swoją wypłatę, obecnie 1300 zł (15/18) to płakać mi się chce. Mój partner zarabia blisko trzykrotność tej sumy, czuję się jak darmozjad.
Jak wy się z tym czujecie, jak większość społeczeństwa nam ciśnie? Ja czasem nie mówię gdzie pracuję, bo ludzie tak krzywo patrzą. Tak nie powinno być.
I świeża sytuacja z wczoraj. Klasa 2 gimnazjum tzw. sportowa, kilka osób dosłownie zwiało mi z ostatnich 15 minut lekcji. Sprawdzałam prace, a oni po prostu czmychnęli. Wychowawca potupie nogą, a im i tak to wisi, mimo, że to ja za nich odpowiadam. Uderzać z tym do dyrekcji? Wcześniej pisali sobie jeszcze lewe zwolnienia, jak się okazało, ale nigdzie wyżej to nie poszło.
Musiałam się wyżalić, w domu nie mam z kim o tym porozmawiać, bo kto lepiej zrozumie nauczyciela jak nie ktoś, kto siedzi w tym samym bagnie? W oczach mojej matki wstaję o 10, idę na 4 godziny posiedzieć i wracam wypoczęta.