Nie kwestionując samej idei pomocy psychologiczno-pedagogicznej, bo uważam, że jest ona potrzebna uczniom (a idea w moim odczuciu jest taka, żeby tym, którzy naprawdę mają trudności w nauce pomóc te trudności przezwyciężyć, a wybitnie zdolnym dać szansę rozwinąć skrzydła), chciałabym poruszyć kwestię całej tej papierologicznej otoczki, która jej towarzyszy. Odnoszę wrażenie, że w mojej szkole pomoc psychologiczno-pedagogiczna to stanowczy przerost formy nad treścią. Najważniejsze są papiery i przeświadczenie, że im ich więcej, tym lepiej. Uczeń stoi gdzieś zupełnie z boku, a przecież to on powinien być w centrum zainteresowania. O ile świat byłby piękniejszy, gdyby nie trzeba było tworzyć tych całych PDW i IPETÓW marnując kolejne ryzy papieru i przepisując tak naprawdę to, co jest zawarte w opinii bądź orzeczeniu, zbierać zgód rodziców, wysyłać pism, zwoływać spotkań, na które rodzice i tak nie przychodzą, pisać wniosków i tym podobnych. W końcu, mimo zebrania zgód rodziców, ciągłego przypominania większości dzieciaków tą pomocą objętych o zajęciach dodatkowych, które są im przypisane. Przecież przed wejściem w życie rozporządzenia też odbywały się wszelkiego rodzaju zajęcia wyrównawcze, też pracowało się z uczniem zdolnym, była również możliwość konsultacji z pedagogiem, czy psychologiem. Zatem zmieniło się tyle, że teraz tworzy się trzy razy więcej nikomu, moim zdaniem, niepotrzebnych papierów. Jak jest w Waszych szkołach? Ile razy w ciągu danego roku musicie, na przykład, zwoływać zebrania zespołów? Ile te zebrania przeważnie u Was trwają? Czy Wy też tworzycie tyle różnych papierzysk? Pogubić się w tym można.
A już tworzenie PDW i IPETÓW w szkołach ponadgimnazjalnych (liceach zwłaszcza) to, moim zdaniem, porażka zupełna...