Witam,
troche mnie tu nie bylo i widze, ze pare osob jeszcze wlaczylo sie do dyskusji.
Ja mam ciagle mieszane uczucia jesli chodzi o ta prace i kilka razy w miesiacu zastanawiam sie, czy nie powinnam zrezygnowac. Tu juz nawet nie chodzi o charyzme czy milion sposobow na utrzymanie dyscypliny na lekcji. Ja po prostu kazdego dnia niechecia wstaje do tej pracy, dzis juz mam caly dzien zepsuty humor, bo wiem, ze jutro szkola. I czasem mysle sobie, ze nie tak ma wygladac moje zycie, ze nie o tym marzylam i ze przeciez musi byc gdzies na swiecie praca dla mnie, ktora dawalaby i przyjemnosc.
W szkole jest raz lepiej raz gorzej. Ja ogolnie lubie dzieci, nie potrafie byc wredna nauczycielka, chociaz nie jestem poblazliwa. Nie twierdze, ze jestem wspaniala nauczycielka, ale ogolnie staram sie jakos wyposrodkowac, zeby nie pozwolic dzieciom wejsc na glowe, ale tez ich nie zastraszac. Czasem mi sie udaje, czasem nie.
Ostatnio mialam problemy zdrowotne i dwa razy bylam na zwolnieniu lekarskim. Po powrocie dowiedzialam sie, ze rodzice juz chodzili do szkoly z pretensjami, ze ich dzieci nie maja angielskiego a pozniej nie wiadomo czego od nich wymagam. Wtedy to ju mi sie w ogole wszystkiego odechcialo, przeplakalam pol wieczora i martwilam sie tym bez konca. Ja nie potrafie ignorowac takich sytuacji, nie potrafie sie nie przejmowac. A jeden fatalny dzien na tydzien wystarczy, zebym przynajmniej raz w tygodniu sie zastanawiala, czy nie pieprznac tym wszystkim. Rozmawialam z kilkoma starszym nauczycielkami i one wszystkie powiedzialy to samo- uciekaj od tego jak najdalej jesli znasz jezyki obce, tu rzadko uslyszysz dobre slowo, a pieniadze sa smieszne, tak jak bedzie twoja emerytura pozniej. I wiekszosc z nich powiedziala, ze gdyby mogly cofnac czas, to studiowalyby cos innego i znalazly inna prace. Ja nie chce byc zgorzkniala kobieta nienawidzaca swojej pracy, nie majac dosc odwagi, by odejsc.
Czasem marze sobie, ze jestem tak bardzo nierozsadna i mam dosc odwagi, ze ide do pani dyrektor i mowie, ze rezygnuje. Ale jak siebie znam to tego nie zrobie, bo bedzie tysiac rozsadnych argumentow dlaczego nie moge.
Tak naprawde nigdy nie chcialam byc nauczycielka, poszlam na anglistyke z milosci do tego jezyka. Juz wtedy wiele osob ze zdziwieniem pytalo mnie, czy mam zamiar po studiach byc nauczycielka, a ja sie wtedy oburzalam, ze absolutnie! A pozniej niestety okazalo sie, ze w mojej okolicy nie ma innej mozliwosci pracy, zreszta chyba nawet zbyt wnikliwie nie szukalam.
Do tego wszystkiego dobija mnie tysiac rzeczy, ktore ktos ciagle ode mnie chce, a ja nawet nie wiem o co chodzi. Jakies teczki, karteczki, sciezki, plany, opisy, dostosowania, frekwencje, konsultacje i pelna dyspozycyjnosc, bo przeciez to nadal jest praca 40 godzin w tygodniu. Za 900zl. O, jak ja kiedys tym wszystkim pieprzne.
P.S. a jutro pojde do pracy, dzieci beda grzeczne i beda sie uczyc, a ja pomysle sobie, ze przeciez ta praca jest calkiem fajna;-)