Postautor: Rysiu » 2015-02-01, 20:08
No cóż, po 7,5 roku nauczania myślę, że najgorsze jest już za mną i mniej-więcej opanowałem temat pacyfikowania klasy. Oczywiście, nadal nie umiem niestety sprawić, aby magicznie przez całą lekcję było słychać nawet to, jak długopis trze o kartkę, ale jednak z pewnością uczniowie nie wchodzą mi na głowę (chociaż na KAŻDEJ jednej lekcji jest tak, że komuś muszę zwrócić uwagę). Nie jest lekko, ale nie jest źle. Jestem spokojnie w stanie przeprowadzić lekcję i zrealizować założenia.
Kiedy miałem w przeszłości (duże) problemy z dyscypliną, miałem duży żal do starszych stażem nauczycieli, że nie umieli mi udzielić konkretnych porad. Teraz, kiedy inni pytają mnie co zrobić z paskudnym zachowaniem klasy - no cóż... nie umiem powiedzieć nic konkretnego. Mogę tylko powiedzieć, jakie ja błędy popełniałem i czego należy się wystrzegać.
Nie wchodź w konflikt z nierozrabiającymi uczniami, bo kiedy Cię znienawidzą, staną się rozrabiającymi.
Wszelakie próby pacyfikowania klasy w stylu "teraz ja wam pokażę kto tu rządzi i wam оdjebię taką kartkówkę, że będą pały od góry do dołu" to błąd i to potężny. Jakąkolwiek karę zamierzasz zastosować ZAWSZE dbaj o to, aby uczniowie porządni na tym nie cierpieli (chociaż zdarza mi się - kiedy jest zbyt duże rozluźnienie w klasie - że każę wszystkim wstać i prowadzę przez 2-3 minuty lekcję na stojąco).
Nie wrzeszcz, nie okazuj desperacji ani załamania postawą klasy. Kiedy wyczują, że jesteś bezsilny - jesteś załatwiony na amen.
Każdy przypadek trzeba traktować inaczej. Trzeba do tego nieco wyczucia, inteligencji i doświadczenia. Czasem trzeba być faktycznie chamem. Zdarzyło mi się kiedyś, że uczeń, czując młodego nauczyciela i luz, zachowywał się bardzo swobodnie. Odzywał się nieproszony, zadawał pytania nie na temat, bez skrępowania zagadywał kolegę z ławki, czasem śpiewał piosenkę pod nosem itp. Zwracane uwagi nic nie dawały, uśmiechał się serdecznie i wesoło i myślał, że to załatwi sprawę.
Któregoś dnia wkurzyłem się, wziąłem go na środek klasy do odpowiedzi (nie jest zbyt lotny) i to w taki sposób, aby maksymalnie go ośmieszyć. Kilka prostych pytań, kiedy nie umiał odpowiedzieć zadawałem od nowa te same i tak kilka razy za każdym razem coraz bardziej złośliwie podkreślając jego niewiedzę i ignorację. Pod koniec cała klasa zaczęła się z niego śmiać w głos. Biedactwu zniknął wieczny uśmieszek z twarzy, zrobił się czerwony jak burak. Wystawiłem mu jedynkę, chociaż w sumie nawet nie musiałem - cała otoczka tej sytuacji była wystarczającą karą.
Czy zrobiłem prawidłowo? No cóż, rodzice się szczęśliwie nie przyczepili, do kuratorium nikt nie doniósł, a chłopak od tego czasu jest cicho - wystarczy jedno moje spojrzenie i wie o co chodzi (chociaż nadal wykonuje swoje różne tańce rękami - jednak na szczęście już bez podśpiewywania). Zatem metoda zadziałała, ale... nie na każdego ucznia to zadziała. Są uczniowie, którzy po takiej akcji staliby się jeszcze gorsi i jeszcze złośliwsi. Trzeba niestety mieć wyczucie i wiedzieć kogo jak załatwić. Poza tym, w przypadku, kiedy uczeń jest zdolny, ale chamski niestety sposoby oparte na obnażaniu jego niewiedzy nie mają zastosowania.
Inny przykład: gadającego ucznia przesadzam czasem do swojego biurka (po uprzednim ostrzeżeniu, że jeżeli nie skończy przeszkadzać, to tak właśnie zrobię). To też dość skuteczna metoda, dopóki nie zauważyłem, że niektórzy... specjalnie gadają, aby tam właśnie wylądować. Tak właśnie mam z pewnym niedowartościowanym młodzieńcem, który tak mocno chce, aby ktoś na niego zwrócił uwagę, że aż sam prowokuje tego typu sytuacje, aby tylko móc zostać przesadzonym. To, co w założeniu miało być karą - tutaj okazało się nagrodą. Oczywiście w jego wypadku tej metody zaprzestałem.
Klucz do dyscypliny każdy ma inny. Jeżeli nie masz 2 metrów wzrostu, sylwetki ochroniarza z dyskoteki i spojrzenia Terminatora (co niejako gwarantuje dyscyplinę bez żadnych dodatkowych zabiegów) musisz jakoś się postarać. W moim przypadku jest tak, że uczniowie mnie lubią. Wiem, wielu podkreśla, że nauczyciel jest nie jest od lubienia, ale też prawda jest taka, że jednak komuś, kogo lubią, mniej dokuczają. Jedni zdobywają spokój w klasie zastraszeniem uczniów, inni - kupują ich zaufanie i sympatię, reszta sama jakoś się układa (pod warunkiem, że przy okazji umie się wyznaczyć granice).
Oprócz tego: być sprawiedliwym (BARDZO WAŻNE!), konsekwentnym (TEŻ BARDZO WAŻNE!). Zawsze i bezwzględnie dotrzymywać obietnic. Szanować uczniów, nie bać się przyznać do błędu, przeprosić za nie oddany w terminie sprawdzian. Nie lekceważyć, nie poniżać (chociaż jak napisałem, w niektórych przypadkach niezbędne). Nie bać się powiedzieć "nie wiem". Nie składać gróźb, których nie możesz spełnić.
Gdzieś czytałem, że nauczyciel idealny to taki, u którego na lekcji jest idealna cisza i posłuch - za to na przerwie czy wycieczce można do woli pożartować, pobawić się itp.
No cóż, na razie tyle. Życzę powodzenia. Miałem bardzo trudne początki, nie chcę wnikać w szczegóły, ale powiem tyle, iż dużo trudniejsze aniżeli zdecydowana większość nauczycieli. Aż sam się dziwię, że mnie nie wywalili (sam siebie bym wywalił po pierwszym roku gdybym był dyrektorem). Szczęśliwie dyrekcja mi zaufała i wiem, że nie żałuje. A ja sam zaczepiłem się w szkole, czuję się tu z każdym rokiem lepiej i coraz mniej we mnie strachu jak to dzisiaj będzie. Głowa do góry! Z czasem sam znajdzie skuteczne sposoby.