Czy twoje dzieci naprawdę potrzebują takiej ofiary? Nie boisz się, że będą powielały wyniesioną z domu postawę i ktoś życzliwy będzie chciał ich wyrwać z tego patologicznego stereotypu i umieścić czasowo w jakimś ośrodku gdzie odpoczną i zmienią perspektywę??
Nie obarczam dzieci problemami z mojej pracy. Nie zaniedbuję ich. Mam dla nich czas. Opiekuję się nimi. Są bardzo dobrymi uczennicami chwalonymi w swoim środowisku, odnoszę wiele pozaszkolnych również sukcesów.
A ich ojciec?
Jest uczciwym, ciężko pracującym człowiekiem. Kocha je nad życie.
Sama jesteś dobrym dla siebie przykładem, zmień perspektywę i zobacz: przymuszana do pracy jesteś nieszczęśliwa i nie widzisz efektów (są albo rzeczywiście ich nie ma), a innych chcesz do pracy zmuszać.
W domu, wraz z rodziną jestem BARDZO SZCZĘŚLIWA. Cenimy sobie wspólnie spędzany czas, mamy ze sobą bardzo dobre relacje. Jedynym powodem mojej frustracji i niezadowolenia jest praca, której nie mogę porzucić, bo muszę zarabiać na życie. Ofiara się jak najbardziej opłaca. Dopóki nie znajdę jakiejś innej możliwości, będę pracowała tam, gdzie będę miała możliwość. Problemy związane z pracą zostawiam na wycieraczce. Gniew wylewam tam, gdzie nie robię mojej rodzinie krzywdę. Gdybyś znał mnie osobiście, w życiu być nie powiedział, że to ta sama osoba z forum- sprawiająca wrażenie rozgoryczonej. Jestem uśmiechnięta, miła, sympatyczna, bardzo pracowita, dzieciaki za mną przepadają, moja poprzednia klasa płakała za mną (jak skończyło mi się u nich wychowawstwo) i chcieli pisać "petycję w tej sprawie, moje własne dzieci są wspaniałe i bardzo je kocham. Jak widzisz, daleko mi do patologii, wysuwasz zbyt daleko idące wnioski.
Robi mi się niedobrze jedynie na wieść o kolejnych "reformach", kolejnych nonsensach i na widok mojej budy- z powodu złego zarządzania nią i kwaśniej atmosfery (niezależnej ode mnie).
Jak widzisz, moja sumienność i troska o rodzinę stanowi silną motywację do podejmowania nielubianej przeze mnie pracy (nie ze względu na uczniów). A mój stosunek do absurdów oświatowych nie powoduje zaniedbywania dzieci. Moja miłość do nich jest większa niż moja miłość do siebie samej. I nie odczuwam tego jako wielkiego poświęcenia. Właśnie z tego powodu.
Natomiast jeśli sugerujesz, że działanie na przymus odnośnie kogokolwiek może się nie sprawdzić, to mogę się z Tobą zgodzić. Ale w takim układzie nie bardzo wiem, jak pomóc dzieciakom z patologicznej rodzinie (skoro rodzicom się nie chce ich kochać, a ja nie mogę ich- ani nikt- do tego zmusić). I w zasadzie można zaprzestać wszelkich działań, bo są one nieskuteczne (pisząc wszelkich mam na myśli biurokrację z tą związaną oraz te śmieszne sądy rodzinne wyznaczające kuratorów).