Mam pewien problem, który nasila się zamiast znikać. Uczę trzeci rok, jest to też mój trzeci, ostatni, rok stażu na mianowanego i miałam już całkiem sporo hospitacji. Przychodziła pani dyrektor, pani wicedyrektor, opiekunka stażu, a teraz przyjdzie druga opiekunka stażu (pierwsza nie wróci do szkoły z powodu choroby). Żadna z lekcji nie była nieudana, a te późniejsze były nawet zupełnie dobre, co potwierdzili hospitujący. Nie mam żadnego racjonalnego powodu, by skrycie przed hospitacjami "odstawiać takie cyrki" jak odstawiam. Już na kilka dni przed zaplanowaną lekcję (nawet jak mam okazję przećwiczyć ją na innej klasie, więc to nie chodzi o przygotowanie) czuję się chora ze stresu. Jest mi niedobrze, stale muszę do toalety, trudno mi jeść, w nocy śnią mi się koszmary. Przed samą lekcją tak się trzęsę, zęby mi dzwonią, że to jest po prostu jakiś cud, że ją normalnie przeprowadzam i że klasa prawie nic nie zauważa. Nawet nie wiem czy zmienia mi się głos czy nie, czy jestem cała czerwona czy nie . Tuż po lekcji trudno mi się odezwać do osoby hospitującej albo na nią popatrzeć. Po czym następnego dnia wszystkie objawy mijają i mogę iść na omówienie lekcji i uczyć zwyczajnie i w naturalny sposób dzieci. Ale to mnie wykończy! Jak nad tym zapanować? Kto znalazł sposób?
We wtorek 4 października mam lekcję hospitowaną w 6 klasie o reklamach. Mam chwilowo ochotę nie żyć!!!