Moi Drodzy, zastanawia mnie, jakie wady, jeśli chodzi o funkcjonowanie Waszych szkół zauważacie. Na wstępie chciałbym nadmienić, że nie założyłem tego wątku, aby ponarzekać sobie na pracę w szkole. W większym stopniu interesuje mnie diagnoza sytuacji i wypracowanie potencjalnych rozwiązań, które mogłyby przyczynić się nie tylko do zmiany funkcjonowania placówek oświatowych, ale też do polepszenia naszej sytucji zawodowej.
W szkole, w której pracuję zaobserwowałem następujące zjawiska/sytuacje (moim zdaniem, mające dysfunkcjonalne charakter - w tym sensie, że blokują nasz potencjał, ograniczają naszą podmiotowość, zniechęcają nas do pracy):
- dyrekcja nie jest zainteresowana tym, aby nauczciele urozmaicali lekcje - jeśli ktoś się nadmiernie wychyli, to szybko sprowadzany jest do pionu. Dominuje zatem brak elastyczności, jeśli chodzi o metody nauczania, odtwarzane są pewne schematy, nie ma miejsca na mniej konwencjonalne podejście do uczniów;
- dyrekcja nie dzieli się z nauczycielami informacjami na temat swych planów co do rozwoju szkołu (a przecież szkoła to nie tylko przełożeni, ale też i nauczyciele, uczniowie i ich rodzice); nie konsultuje z nauczycielami potencjalnych rozwiązań, kierunków działania - wszystkiego dowiadujemy się po fakcie i nie zostaje nam w zasadzie nic innego, jak te kierunki i potencjalne zmiany zaakceptować;
- dystans między przełożonymi i nauczycielami jest jakoś "sztucznie" napompowany - w zasadzie na każdym kroku dyrektor podkreśla swą pozycję, wyższość nad innymi pracownikami (jakby miało mu zabraknąć charyzmy czy zdolności przywódczych, na których to w pierwszej kolejności powinien się opierać) - przez długi czas nie zdawałem sobie z tego sprawy. Uświadomiła mnie dopiero znajoma pracująca w szkole w Norwegii, gdzie dystans między przełożonymi i pracownikami jest mniejszy, a relacje znacznie bardziej życzliwe;
- ceremonialność szkoły: przeraża mnie to, że każdego roku robi się ogromną szopkę wokół imienin dyrekcji. "Dobrowolne" składki na kwiaty, rządek pracowników ustawiających się do pokoju dyrektora, peany na cześć szefów... To wszystko wydaje mi się takie bizantyjskie. Nie jestem przeciwnikiem celebrowania tego rodzaju wydarzeń, ale czy od razu musi to przyjmować taką wiernopoddanczą postać?
- w mojej szkole większy nacisk kładzie się na kontrolowanie nauczycieli aniżeli na ich motywowanie - z tym wiąże się czasami zastraszanie niektóych pracowników, wprowadzanie atmosfery niepokoju i braku stabilności (np. sugerowanie, że dzieci jest coraz mniej i trzeba będzie kogoś zwolnić). Brakuje natomiast wsparcia. Nie ma mentorów, którzy mogliby służyć radą dla kolegów czy koleżanek młodszych stażem;
- totalny brak przepływu informacji między nauczycielami - mam wrażenie, że nauczyciele w mojej szkole sobie nie ufają, nie pracują ze sobą zespołowo. Zdarza się nawet, że niektórzy donoszą dyrekcji na swych kolegów i koleżanki. Stosunkowo powszechne jest lizusostwo i hipokryzja (kiedy ktoś podlizuje się przełożonemu, aby za moment - kiedy już go nie ma - powiedzieć coś złego na jego temat).
Tak się zastanawiam, czy te - jakby nie matrzeć - moralne i organizacyjne problemy nie przyczynią się do całkowitej degrangolady polskiego szkolnictwa... Jak jest w Waszych szkołach? (może sytuacja/atmosfera u Was jest bardziej optymistyczna niż u mnie?)
Chyba już wypalony nauczyciel