No dobrze, a co jeśli "pomagając" uczniowi na egzaminie zrobimy mu niedźwiedzią przysługę? Dostanie się do tej wymarzonej lepszej szkoły i ... nigdy nie dogoni kolegów, którym nikt nigdy nie musiał pomagać, ponieważ sami zapracowali na swoje osiągnięcia. To właśnie jest dla ucznia największa krzywda, przekonać go, ze umie coś czego tak naprawdę nie potrafi! Pewnego dnia to się na nim zemści... Uważam, że wynik egzaminu jest dla ucznia informacją nie tylko o jego wiedzy, ale przede wszystkim o posiadanych umiejętnościach. Nie wszyscy są tak samo uzdolnieni i dobrze by było, aby rozsądnie wybrali swoją przyszłość, nie mierząc się ponad siłę z tym, czego nie są w stanie osiągnąć...
A co do etyki... Pewnie, dziś akceptujmy ściąganie, bo chcemy by dzieci miały "równe szanse", a jutro... zaakceptujmy kradzież w imię tych samych "równych szans". Bo jak tu wytłumaczyć komuś, ze nie może mieć komórki, jeśli prawie każdy kolega ją ma? Niesamodzielne wykonanie pracy, którą podpisujemy swoim nazwiskiem to OSZUSTWO! Pozwalając na to otwieramy przed uczniem drogę do uproszczonego obrazu świata, w którym cel uświęca każde środki, uczymy go, ze nie patrząc na zasady może sięgać po wszystko, czego zapragnie.
A co do ściągania... Nic się w tej kwestii nie zmieni dopóki społeczeństwo nie zobaczy w tym problemu. Ja akurat nie ściągałam na studiach i bezwzględnie nie pozwalam na to uczniom. A jeśli ktoś to robił i jeszcze by się otwarcie do tego przyznawał... Cóż mamy potem nadprodukcję magistrów, których połowa skończyła studia na "słowo honoru". Nie mówiąc już o tych, którzy w ramach "równych szans" ukończyli jakąś prywatną szkołę o wątpliwym statusie i nie mogą po niej znaleźć pracy...