Postautor: renati23 » 2009-06-09, 11:45
A to ostatnio wyszukane w sieci:
PrzedsiEMbiorczość po polsku
Przedsiębiorczość to słowo, które w ostatnich latach zrobiło zawrotną karierę. Wszyscy
chcą być przedsiębiorczy (choć nie zawsze rozumieją znaczenie tego słowa),
wszyscy podziwiają przedsiębiorczych przedsiębiorców, wybiera się
Przedsiębiorcę Roku itp...
W efekcie tego trendu pojawił się kilka lat temu w szkołach ponadgimnazjalnych przedmiot Podstawy przedsiębiorczości. Nauczyciele masowo robią studia podyplomowe z tego zakresu. Tworzy się pracownie przedsiębiorczości (czyli np. salę matematyczną przemianowuje się – ściągając stosowną tabliczkę wejściową – na Pracownię przedsiębiorczości). Niektórzy pedagodzy mogą pochwalić się w swojej pracowni telewizorem z wideo (pozostałość po biolożce, która poszła na emeryturę). Inni cieszą się, że mogą powiesić plansze (i nikt im nic na nich nie dorysuje!), a nawet jeśli, to i tak mają super w porównaniu z tymi, którzy nie mają w ogóle swojej pracowni i np. lekcję pierwszą z Ib mają w sali 120, lekcję drugą z IIc w 307, trzecią z IIa w 201, czwartą z Ie w 304 itd. Aby to wszystko ogarnąć, trzeba być nie lada przedsiębiorczym i mieć niezłą kondycję psychofizyczną. Oj, ciężko się uczy biznesu w polskiej szkole!
Młodzież podchodzi sceptycznie do samej nazwy, nie do końca wiedząc, o czym „ta nowa Pani od PP” będzie do nich mówić, ale zgodnie z najnowszą filozofią uczniowską myśli: „skoro i tak nie trzeba tego zdawać na maturze, to nie trzeba się tego uczyć”.
Moja pierwsza lekcja: klasa maturalna technikum, 40 chłopa na sali. Temat: „Co to znaczy być przedsiębiorczym?”. Nastaje błoga cisza. Ale po chwili zaczyna się spektakl. Najodważniejsi przyszpanują i sypną jakimś sloganem lub przeczytają definicję z książki (udaję, że nie widzę, bo docenić trzeba). Pierwsze koty za płoty. Coś tam udaje się ustalić. Aż tu nagle rękę do góry podnosi ON, lider grupy. Każdy nauczyciel musi na takiego ucznia trafić Siedzi zwykle w ostatniej ławce, rozbrajającym wzrokiem patrzy na stojącego przed nim belfra i rzuca sakramentalne stwierdzenie: „Co mi tu Pani o jakiejś przedsiembiorczości będzie gadać? Pani, która siedzi w szkole, zamiast po 17 latach (8 lat podstawówki + 4 lata szkoły średniej +
5 lat studiów – przyp. autora) dać se spokój ze szkołą! Pani za 1 000 zł (optymistyczna wersja mojej pensji jako stażysty – przyp. autora) stoi tu i takie rzeczy gada! Jaka z Pani przedsiembiorcza kobieta?! Proszę Pani, ja to mam gdzieś to Pani gadanie. Ja to zaraz po szkole zmykam z tego kraju. W Anglii będę zarabiał 10 razy więcej niż Pani! I to bez matury! Ja to tak rozumiem bycie przedsiembiorczym!”.
„Dobrze gada” rozlega się głos kumpli z przodu i nagle wielki szum w klasie: każdy przechwala się, co za parę miesięcy będzie robił w Anglii, Irlandii czy też Norwegii. Super! I gdzie tu zmieścić „Podatki”, „Ubezpieczenia społeczne”, „Rachunkowość w firmie” – takie „przyjazne” dla dzisiejszego 18-latka tematy? Jak ma się to, co mam w programie nauczania, do tego, co myśli ON i cała reszta?
Dzisiejsi licealiści zupełnie inaczej pojmują bycie przedsiębiorczym niż ich ambitni nauczyciele. Oni nie chcą zakładać swoich firm w Polsce, nie interesuje ich polski system bankowy, żartują sobie z tematu „Mowa ciała”. Chcą po prosty stąd zwiać! I znajdź tu argumenty, aby jednak zostali! Spraw, abyś to ty – pracownik budżetówki za 1 000 zł – był ich autorytetem w krainie przedsiembiorczości po polsku.
Trudne? Cóż, praca nauczyciela przedsiębiorczości nie jest usłana różami. Co wcale nie znaczy, że rację ma ON i cała reszta. PP, mimo tej całej mody na przedsiębiorczość, to naprawdę Pasjonujący Przedmiot – mam nadzieję, że się przekonacie o tym sami.
Pani od PP
Ps. Z góry przepraszam wszystkich tych, którzy jednak zdecydowali się zostać. Trzymajcie się dzielnie i nie dajcie się „uciekinierom”.