Już piszę Wam coś bliżej bo widzę że chyba myślimy podobnie!
Nie jestem jeszcze nauczycielem, ale w trakcie studiów

- to po pierwsze .
Po drugie -bardzo dobrze rozumiemy się, a także utrzymujemy bliższe kontakty koleżeńskie z wychowawczynią mojego dziecka, które chodzi do szkoły podstawowej.
Nie jest ona w żaden sposób faworyzowana czy wyróżniana przez swojego nauczyciela z powodu naszej znajomości, czego ja zresztą absolutnie nigdy nie miałabym ani śmiałości ani tym bardziej chęci jej zasugerować.
Problem tkwi w:
Grupka rodziców dzieci z tej klasy to -jakby to ująć żeby nie użyć brzydkiego wyrazu... banda idiotów

(bardzo przepraszam ale nic bardziej delikatnego nie przyszło mi do głowy) Od samego początku próbowali i próbują wszędzie rządzić, decydować o wszystkim, nawet o najbardziej błahych sprawach. Wychowawca dzieci, to bardzo otwarta, życzliwa i komunikatywna osoba. Dla wszystkich chcąc dobrze uwiła przez to na siebie bata. W obecnej chwili obgadują ją i komentują wszystko co z nią związane. Nie raz już przez nich wypłakała tonę chusteczek.
Bardzo mi jej z tego powodu żal.
A wracając do wątku : obawy naszych kontaktów koleżeńskich związane właśnie są z zawiścią, zazdrością, wścibstwem.... tych owych rodziców. Wychowawczyni żyje w strachu ze narobią jej nieprzyjemności, ciągle powtarza że gdyby ktoś nas razem zobaczył to dopiero byłaby afera!!!
Dlatego właśnie Was - doświadczonych Nauczycieli - podpytuję czy to rzeczywiście jest coś złego? To że spotkamy się na kawę i plotki, to że pójdziemy jak dwie zwykłe koleżanki do kina... Jak myślicie? Czy można mieć przez to problemy u dyrekcji?
Co właściwie jest w tym złego?????
Ale strasznie się rozpisałam! Chociaż dobrze jest tak czasem coś przelać na słowo pisane.
Dziękuję Wam bardzo za odzew i liczę na dalsze komentarze.
Do usłyszenia - pozdrawiam