Faktycznie, ciężka sytuacja i wspólczuję. Ciężko mi poradzić cokolwiek na zastępstwa, szczególnie jeśli uczniowie czują pismo nosem i wiedzą co się dzieje, opowiem jednak krótko jak poradziłem sobie z ową czwartą klasą.
Pierwszego dnia na pierwszej lekcji wchodzę do klasy. Uczniowie nie wiedzą jeszcze z kim mają do czynienia i nie będą wiedzieli przez najbliższy czas - muszą wyczuć nauczyciela i pierwszych kilka tygodni to właśnie taki 'taniec zapoznawczy', podczas którego nauczyciel musi wyrobić sobie autorytet. W każdym razie wchodzę do tej klasy. Część wstaje, część siedzi jeszcze. Ta część, która wstała duka już 'dzieńdobry', reszta nadal nie w temacie. Od razu mówię 'wstańcie wszyscy' i daję od razu krótki wykład (ważne: poważnym tonem, żadnych uśmieszków, dwuznaczności ani żarcików w tle):
kiedy nauczyciel wchodzi do klasy, wszyscy uspokajają się i wstają. Następnie czekacie, stoicie cicho, nauczyciel jako pierwszy mówi dzieńdobry wy odpowiadacie.
Odczekałem kilka sekund, powiedziałem 'dzieńdobry', klasa odpowiedziała takim fajnym dzieeeeeeeeeeeń - doooooooo - bryyyyyyyyy (niektórzy nauczyciele z tym walczą - ja akurat uważam to za szalenie sympatyczne i uwielbiam to) i usiedli.
Zacząłem swój monolog: nazywam się Rysiu Kalafa* i będę miał z wami matematykę cztery razy w tygodniu, część z was będzie miała także jeszcze dziś ze mną informatykę, reszta w czwartek. Wówczas jeden z uczniów powiedział: "grupa A będzie miała dziś". Natychmiast zripostowałem: "Nie odzywaj się bez pytania". Później krótki monolog na temat tego, czego będziemy się uczyć itp. i przeszedłem do zachowania. Od razu narzuciłem im zasady:
- W czasie lekcji panuje absolutna cisza od razu dodałem: bo inaczej się nie polubimy - i w tym dokładnie momencie spojrzałem na ucznia, z którym - jak już wiedziałem z relacji innych nauczycieli - będą prawdopodobnie największe kłopoty. Pokornie i ze strachem lekkim pokiwał potakująco głową.
- jeżeli ktoś chce coś powiedzieć, podnosi rękę. Nie ma odzywania się bez podnoszenia ręki
- nie ma rozmów między sobą. Jest lekcja i nie od tego służy.
- nie wstajemy, nie chodzimy po klasie
- nie jemy, nie pijemy, a już broń boże - grzech śmiertelny i nie wybaczalny - nie żujemy gumy!
- o takich oczywistościach jak telefony komórkowe, liściki itp też należy wspomnieć, dodając przy okazji, że to absolutnie zabronione i nie ma nawet dyskusji.
itp - ważne aby zasady były konkretnie sformułowane.
Trochę nam czasu zostało, przeszliśmy do lekcji. Kilkakrotnie trzeba było napominać jednego z uczniów. Ostrym, służbowym tonem. Zagrozić uwagą, wychowawcą, czymkolwiek (groźba na ogół wystarczy).
Kilka kolejnych lekcji to była walka o władzę. Dzięki pierwszej lekcji startowałem z bardzo mocnej pozycji, ale kilka małych bitew musiałem stoczyć. Przede wszystkim - po zwróceniu uwagi uczeń spogląda prosto w oczy. Jest to trudne, ale trzeba wytrzymać to spojrzenie i poczekać, aż on przerwie ten kontakt wzrokowy. Jeżeli zwróci oczy w bok - jest dobrze. Jeżeli w dół - jeszcze lepiej: już jest twój.
Zdarzały się pojedyncze rozmawiające osoby. Jeżeli jest wolne miejsce - grozisz przesadzeniem. Jeżeli nie ma - grozisz przesadzeniem na swoje miejsce (tego uczniowie jakoś boją się szczególnie). Tylko raz zdarzyło mi się dwójkę uczniów przesadzić (w tym jednego na swoje miejsce). Od tego czasu pogaduszki ustały całkowicie, a nawet jeśli któraś się zdarzy - wystarczy wspomnieć o tym, jakie są tego konsekwencje. "Chcesz usiąść na moim miejscu?" - i już jest cisza kompletna.
Z jednym uczniem miałem nieco cięższą przeprawę. Gadał. Raz mu zwróciłem uwagę, drugi raz zwróciłem uwagę, za trzecim powiedziałem, że porozmawiamy inaczej. Za czwartym razem dostał ataku śmiechu. "Maciej, wstań!" (wstaje) "Może podzielisz się z nami tym, co Cię tak rozbawiło? (cisza) Bo cała klasa jest ciekawa. Też chcę się pośmiać. I Kasia też. I Andrzej. I cały tamten rząd też. No, co? Wszyscy się pośmiejemy! (cisza) Nie wiesz jak się zachować na lekcji, co masz robić, czego od ciebie oczekuję? (cisza) I pewnie nawet nie wiesz teraz co powiedzieć? (cisza). W takim razie postoisz tak długo, aż nie usłyszę przeprosin (cisza)". Po czym zaczynam prowadzić normalnie ciąg dalszy lekcji. Po mniej niż pół minuty słyszę "Przepraszam". Więcej problemów z tym uczniem nie miałem.
Nie trzeba od razu walić konsekwencjami - czasem wystarczy dobrze postraszyć. Uczniowie mieli na samym początku powiedziane, że mogą brać kropki, ale jeżeli ktoś nie wziął kropki, a przyłapałem na braku zadania domowego dostaje jedynkę. Po pierwszym zadaniu domowym na następnej lekcji przeszedłem się po klasie - trzech delikwentów zadania nie miało. Od każdego wziąłem zeszyt ćwiczeń, usiadłem przy biurku, rozpocząłem (dość ostrym tonem i z udawanym podenerwowaniem) monolog nt. kropek i co grozi osobie, która nie ma kropki. "Mówiłem tak, prawda Wiktoria?" (tu zwracam się do pilnej i porządnej uczennicy). "Powinniście teraz wszyscy trzej dostać jedynkę - proszę do mnie!". Przyszli, wręczam im ćwiczenia i mówię: "Ponieważ dopiero uczycie się zasad, dziś jeszcze podaruję i skończy się na kropce - ale jeżeli jutro zdarzy się taka sytuacja, będę wstawiał jedynki". I wręczyłem im zeszyty ćwiczeń. Odeszli bez słowa. Wtedy właśnie jeden z uczniów z ostatniej ławki, niemal zapłakany, podnosi rękę. "O co chodzi?" - pytam cały czas z umiejętnie udawanym zdenerwowaniem. Na co ten drżącym głosem "bo ja zapomniałem zeszytu". Wstawiłem mu kropkę. Co ciekawe, nie wszyscy wzięli to sobie do serca. Na drugi dzień musiałem wystawić siedem jedynek. Na trzeci dzień - sześć. Od tego czasu wszyscy robią zadania domowe albo biorą kropki. Nie ma z tym żadnego problemu.
Zdarzało się też, że uczniowie znając odpowiedź na zadane pytanie odpowiadali głośno sami, bez zgłaszania. Karciłem za każdym razem i przypominałem zasadę, aż większość się nauczyła. Teraz jak się taki zdarzy (rzadko), spoglądam groźnie i pytam momentalnie "Wiesz, co zrobiłeś źle"? - "Wiem" - "Co?" - "Odezwałem się bez zgłoszenia". I kończę na tym sprawę.
Trzeba po prostu ostro, konkretnie, ale ogólnie z szacunkiem do ucznia. Ważne: ZERO żarcików, kumplowania się, fajnych historyjek, żadnych "ojej, ale ta Zosia jest fajna", mówienia po przezwisku, nie wdawać się w dyskusje nie na temat itp. Uważać też na pogaduszki na przerwie i wszystkie inne zachowania, które mogą zmniejszyć dystans nauczyciel-uczeń.
Powyższe techniki (zaczerpnięte od starszej stażem koleżanki) działają bezbłędnie tylko wtedy, jeżeli ma się świeżą klasę. Rozpuszczone przeze mnie wcześniej klasy V i VI nie były już podatne na te techniki i muszę po prostu teraz przemęczyć się z nimi aż nie opuszczą szkoły.
I na koniec powiem, że praca z klasą zdyscyplinowaną i niezdyscyplinowaną to dwie zupełnie różne bajki. To nie jest nawet tak, że jest lepiej i łatwiej. Jest zupełnie inaczej, nareszcie się czujesz jak nauczyciel, poprawia się samoocena, widzisz jak wiele możesz teraz zrobić, rozwijasz skrzydła i lecisz.
Książek o dyscyplinie jest sporo, najbardziej polecam "Kiedy pozwolić, kiedy zabronić w klasie" (szczególnie pierwszą połowę książki - bo potem nudnawo i autor zaczyna się jedynie powtarzać wciąż tylko wyszukując nowe przykłady do przedstawionej filozofii).
* - chyba oczywiste, że tak się nie nazywam
