Praca w szkole doprowadziła mnie do depresji z różnych względów, zachowanie uczniów też miało na to wpływ. Teraz czuję się trochę lepiej.
Jeśli jest się młodym, a już ma się takie objawy zniechęcenia, lepiej uciekać, póki czas. To zawód dla twardzieli. Szczególnie jeśli chodzi o gimnazja i szkoły zawodowe.
A jeśli nie ma się wyjścia i trzeba zostać w zawodzie, warto wyrobić sobie faktycznie tę "znieczulicę zawodową". Robię swoje, zabieram zabawki i idę do domu. Mam gdzieś, że Jasiu dorysował cztery fallusy w moim osobistym albumie, który przyniosłam na lekcję, żeby dzieciom trochę sztuki pokazać, ze stoickim pokojem wymieniam kolejny raz oponę przebitą przez niezadowolonych gimnazjalistów( brak dowodów- nie ma jak wskazać sprawcy, ale jest to tajemnica poliszynela), a już w ogóle nie przejmuję się tym, że na lekcji Krzysiu mi oznajmił, że mój przedmiot ma w d*, nie zamierza nic robić, bo ma Internet i to mu wystarczy.
Trzeba raz a dobrze zakodować sobie, że niektórym się nie pomoże, że się ich nie nauczy i skoncentrować się na tej malutkiej garstce, której jeszcze cokolwiek się chce( zawsze się tacy znajdą). I dobrze jest wbić sobie do głowy, że ludzie( ci dorośli też) są cholernie niesprawiedliwi i nie czekać na nagrody za ciężką pracę i zaangażowanie- a jeśli się nie potrafi, to lepiej za dużo się nie angażować( w szkole za osiągnięcia nie dostaje się żadnej premii, nagród czy zwykłego uznania- przynajmniej u mnie tak jest).
A potem można żyć długo i szczęśliwie.
I dobrze jest znaleźć sobie jakieś hobby, żeby ciągle o pracy nie myśleć
