Od niedawna uczę matematyki w gimnazjum (zastępstwo). Dostałam bardzo specyficzną klasę, same dzieciaki z problemami. Jednak krok po kroku, bardzo powoli posuwamy się do przodu.
Absurd polega na tym, że uczniowie którzy na lekcji ROBIĄ zadania samodzielnie, na sprawdzianie nie piszą nic. Nie bardzo wiem co z tym fantem zrobić, tym bardziej, że spotykam się z zarzutami: "Pani nie tłumaczy". A ja przecież tłumaczę, w kółko to samo. DO znudzenia:/ Ale jak wytłumaczyć matematykę na poziomie gimnazjum, gdy uczeń ma zaległości z podstawówki? Potężne zaległości. Przecież to jak grochem o ścianę.
Absurd nr 2: Na zajęcia wyrównawcze przychodzi uczeń. Nie umie, więc tłumaczę. Raz, drugi, nawet trzeci i czwarty. W końcu coś przeskakuje w głowie i zadania kolejne robi samodzielnie. Na sprawdzianie nie pisze nic albo jakieś nonsensy. Zarzut: na wyrównawczych Pani też nie tłumaczy.

Oczywiście wiem, że jest to kwestia utrwalenia, powtarzania, ugruntowania wiedzy. Ale przecież nie zmuszę ucznia do uczestnictwa w zajęciach wyrównawczych (jedne to trochę za mało) a na lekcji, eh... szkoda słów. Przecież nie da się zrozumieć jak się NIE SŁUCHA.
Ja to wiem, wszyscy nauczyciele to wiedzą- przynajmniej tak mi się wydawało. Mimo to nauczyciele(!) przychodzą do mnie z pretensjami.
jestem zniechęcona na maksa
