
Niewiele da się zrobić, bo wielu tych rodziców jest objęta opieką społeczną, mają niewielkie ( albo żadne( wyksztalcenie, są niezaradni życiowo i w zasadzie zachowują się trochę jak dzieci.
Uczniowie są podobni do rodziców. Cechuje ich "niewdzięczność, egocentryzm, brak zaradności , mała ambicja...Są chlubne wyjątki, ale jest ich mało.
Czasem jestem tak zmęczona, czuję się jak wielbląd, któremu za dużo na garb nałożono. A wymagania rosną...
Staram się być cierpliwa, kiedy wysłuchuję kolejnych zarzutów typu: a w szkole w mieście
( miasto jest blisko tej wsi) to nauczyciele dobrze uczą, bo dziecko mojej znajmomej to ma same piątki, a tu źle, bo mój synek taki zdolny- a takie słabe iceny ma...Wszystko wian nauczycieli!
Albo wyssanych z palca oskarżeń : bo tu nauczcyiele to nic nie robią na lekcjach, darmozjady, co tylko wakacje by chcieli mieć...( te ferie i wakacje to strasznie im kolcem w boku siedzą

Są też tacy, którzy dają mi złote rady , jak powinnam uczyć, co mówić, przy czym naprawdę nie mają pojęcia, o czym mówią i jak wygląda szkolna rzeczywistość.
Jeszcze nie "wypadłam z roli" osoby kulturalnej, ale czuję, że lada moment i...wybuchnę...