iluka pisze:Nie rozumiem, dlaczego jeszcze tkwisz w szkole
Bo z czegoś żyć trzeba?
Moderatorzy: Basiek70, służby porządkowe
iluka pisze:Nie rozumiem, dlaczego jeszcze tkwisz w szkole
Jak już pisałam, źle je wprowadzasz.miszael pisze:iągle szukam środków, przy pomocy których uda mi się zdyscyplinować klasę. Problem w tym, że już mi się wyczerpują pomysły. To, co skutkuje u innych nauczycieli, u mnie nie chwyta zupełnie.
Bo im na to pozwalasz. Niestety.miszael pisze:Głównym problemem na moich lekcjach jest permanentny hałas wywołany głośnymi rozmowami uczniów, niekontrolowanymi salwami śmiechu, krzykami. Uczniowie chodzą po sali gdzie chcą, jedzą, śmiecą, trzaskają się krzesłami i ławkami.
Z uczniami nie wolno po dobroci. Nie licz też na to, że uczeń nawet i po indywidualnej rozmowie dyscyplinującej nagle w grupie przestanie się popisywać i błaznować. Taki wiek, oni muszą czymś zdobywać poklask kolegów.miszael pisze:Nie jestem typem furiata, więc najpierw próbowałem po dobroci. Były indywidualne rozmowy, w czasie których otrzymywałem od uczniów poważnym tonem wypowiadane deklaracje, że ich zachowanie się zmieni. Na następnej lekcji nie było jednak żadnej poprawy, więc przypominałem naszą ostatnią rozmowę i słowa, które wtedy padły. Reakcje były różne: od całkowitej obojętności, jakby uczeń nie wiedział, o czym ja mówię, aż po głupkowaty szyderczy śmiech. A więc to nie działa.
Krzyczeć nie zalecam. Ale musisz mieć to w zanadrzu! Nie może być tak, że nie potrafisz krzyknąć! Nie może być tak, że uczniowie ci rozwalają lekcję, a ty się nawet nie zdenerwujesz. Tys powinien się w końcu porządnie na nich wkurzyć! Dość tego! Koniec z waszym błaznowaniem!!! Siedź na miejscu! Przestań rozmawiać!Są nauczyciele, którzy wystarczy że krzykną, a już uczniowie trzęsą portkami. Krzyk mi jednak nie służy. Bardzo podrażniam w ten sposób gardło. Jak trzeba, to co najwyżej podnoszę głos, ale staram się oszczędzać gardło.
Nie powinno cie obchodzić, kto faktycznie naśmiecił. Ty wydałeś temu konkretnemu uczniowi polecenie, a on miał obowiązek je wykonać! Jemu nawet przez myśl nie powinno przejść, żeby się wykłócać z nauczycielem, że to nie on naśmiecił! Nie dopuszczaj nigdy do takiej dyskusji! No i źle, że jednak odpuściłeś. To nic, że kolejna lekcja. Ja bym w akcie desperacji nawet i zadzwoniła z komórki po wychowawcę czy nawet dyrektora i poprosiła o przybycie do tej sali. Nie wierzę, że uczeń by w końcu nie zmiękł, gdyby widział, żeś nieugięty i że chcesz faktycznie doprowadzić sprawę do końca.Raz zostawiłem w sali ucznia na całą przerwę, ponieważ nadrobił mnóstwo kawałków papieru i zostawił to wszystko pod swoją ławką na podłodze. Kazałem mu to posprzątać i zamierzałem go nie wypuścić z sali, dopóki tego nie zrobi. Uczeń wyparł się oczywiście, że to nie on naśmiecił i ostentacyjnie odmawiał sprzątania. W końcu minęła 10-minutowa przerwa, a pod salą czekała już następna klasa na lekcję. Przetrzymałem go jeszcze z dwie minuty i musiałem wypuścić, a podłoga jak była zaśmiecona, tak została. Uczeń odszedł z głupkowatym uśmiechem na ustach.
No bo tak to właśnie działa! Interwencja u wychowawcy czy u dyrektora musi być absolutnym wyjątkiem! Musisz się nauczyć sam radzić. Pamiętaj, że wychowawca, pedagog czy dyrektor nie mają żadnej czarodziejskiej różdżki, za pomocą której odmienią ci ucznia. Oni mogą doraźnie i wyjątkowo pomóc, ale jutro sam będziesz musiał zdyscyplinować ucznia.Rozmawiając z innymi nauczycielami otrzymywałem rady, by odsyłać takich delikwentów do wychowawcy, lub po prostu wzywać wychowawce. Oba sposoby nic nie dawały, a wręcz było gorzej. Raz, gdy próbowałem uciszyć klasę, jedna uczennica powiedziała do mnie: "a co, znowu wezwie pan wychowawczynię, bo sam sobie nie radzi?". Interweniowanie u wychowawcy obracało się w ten sposób przeciwko mnie, bo uczniowie interpretowali to jako moją słabość i bezradność, skoro sam nie potrafię dać sobie rady i muszę posiłkować się innymi nauczycielami.
Rodzice nie mają większego wpływu na to, co ich dziecko wyczynia w szkole. Owszem, powinni je po rodzicielsku pośrednio nadzorować, ale to ty musisz najpierw jako tako umieć ogarnąć klasę. Na razie nie umiesz, więc na rodziców nie licz.Ze dwa razy spróbowałem rozmawiać z rodzicami, ale po tych spotkaniach stwierdziłem, że rodzice są tacy sami jak ich dzieci (a może na odwrót?).
No rzeczywiście ciężkie działa wytoczyłeś!Gdy te sposoby nie pomagały, wytoczyłem cięższy oręż: zacząłem wpisywać uwagi (też za radą nauczycieli). Na niewielu to działało. Tych, którym zależało na wysokiej ocenie zachowania, raczej nie trzeba było dyscyplinować. Ci najbardziej problematyczni zupełnie się tym nie przejmowali. Powiedziałem sobie, że skoro im nie zależy, to niech przynajmniej ich zachowanie ma odzwierciedlenie w ocenie. Zacząłem wstawiać uwagi za każde przegięcie z ich strony. Przeklął - uwaga; naśmiecił - uwaga; włączał muzykę z telefonu - uwaga; pisał po ławce - uwaga, itd. Nic to nie dało oczywiście. Wręcz ich to bawiło. Dodatkowo dostałem na koniec roku burę od dyrekcji, bo 80% uwag w dzienniku było ode mnie. Teraz już nie stawiam uwag, bo to po prostu nie działa.
Te metodę stosujesz, gdy inne zawodzą, a nie od razu. I to ostrożnie dawkując. Ale jeśli i ja odpuściłeś, to nie masz już tak naprawdę czym walczyć.Gdy wszystko powyższe zawiodło, pomyślałem, że może chociaż ocenami się przejmą. Zacząłem więc zadawać karne prace domowe lub odpytywać hałasujących uczniów. Większość tych interwencji kończyła się oceną niedostateczną, bo prac domowych z zasady nigdy nie odrabiali, a do odpowiedzi też nie byli przygotowani. Oni jednak robili sobie z tego wszystkiego jaja. Śmiali się, gdy wpisywałem im kolejną ocenę niedostateczną. Zdarzało się, że zachęcali, abym wpisał im jeszcze jedną. Jako że były to w kółko te same osoby, zaczęło mi się tych jedynek robić za dużo i pomyślałem, że stanie się to samo, co z uwagami za zachowanie. Ponieważ nic to nie dawało, odpuściłem.
Przynajmniej fajnie to opisujesz.Po tym wszystkim jedna z koleżanek sprzedała mi rzekomo genialny sposób "brania" uczniów na ciszę. Gdy klasa zaczynała hałasować, przestawałem mówić i czekałem aż się uspokoją. Gdzie tam... Im to było w to mi graj. Cieszyli się, bo przynajmniej belfer nie przeszkadzał im w harcach.
Dobrze! Szkoda, że dopiero po 15 minutach, ale na początek dobre i to. Lecz uczniowie muszą czuć, że to czekanie na rozpoczęcie lekcji im się nie opłaci. Czuli to? Miałeś coś przygotowane?Raz postanowiłem sobie, że nie zacznę lekcji, dopóki nie zapanuje kompletna cisza. Po 15 min. uczniowie zaczęli sami się nawzajem uspokajać.
Powinieneś wtedy wstać i ze srogą miną poczekać na ciszę ponownie. Na twoim czole uczniowie w tym czasie widzą duży napis "Oj, nie opłaci się wam to!"Gdy w końcu stało się znośnie, tak że mogłem sprawdzić obecność, po chwili gwar zaczął się od nowa.
Dokładnie.Próbowałem też zagrać im na emocjach i mówiłem, jaką to przykrość mi sprawiają swoim zachowaniem, ale błaźniłem się tylko.
Też uważam, że to głównie wina twojej osobowości i wiem, że ciężko to zmienić. Ale jeśli chcesz pracować w szkole, musisz to zrobić. Tu trzeba silnych, twardych osobowości, nie mięczaków.Nie winię uczniów. Domyślam się, że to jak popełniam kardynalne błędy, ale nie wiem gdzie. Przypuszczam, że problem tkwi gdzieś w mojej osobowości, ale jej nie da się tak po prostu zmienić.
miszael pisze:Rzadko borykam się z chamstwem uczniów.
miszael pisze:Głównym problemem na moich lekcjach jest permanentny hałas wywołany głośnymi rozmowami uczniów, niekontrolowanymi salwami śmiechu, krzykami. Uczniowie chodzą po sali gdzie chcą, jedzą, śmiecą, trzaskają się krzesłami i ławkami. [..] głupkowaty szyderczy śmiech [..] ostentacyjnie odmawiał sprzątania[..] Uczeń odszedł z głupkowatym uśmiechem na ustach [..] jedna uczennica powiedziała do mnie: "a co, znowu wezwie pan wychowawczynię, bo sam sobie nie radzi?"
miszael pisze:Uczę w gimnazjum. Rzadko borykam się z chamstwem uczniów. Głównym problemem na moich lekcjach jest permanentny hałas wywołany głośnymi rozmowami uczniów, niekontrolowanymi salwami śmiechu, krzykami. Uczniowie chodzą po sali gdzie chcą, jedzą, śmiecą, trzaskają się krzesłami i ławkami.
Rysiu pisze:(autora nie pamiętam niestety).
Miałam 157 wzrostu i 47 wagi, lekko nie było, ale walka trwała krótko. Nie to co u pana o wzroście koszykarza i umięśnieniu Arnusia, zaczynał w tym samym roku i uczył matematyki, a raczej usiłował. Już dawno pracuje w innym zawodzieRysiu pisze:Jeżeli jesteś młody, z jakąś aparycją wzbudzającą sympatię i zaufanie zamiast szacunku czy przestrachu - będzie Ci ciężko z samej natury rzeczy i o swoją pozycję będziesz musiał walczyć.
agridulce pisze:Wychowawczyni doradza postawienie jedynek na okres, ale ja mam niebezpodstawne obawy, że za te jedynki najbardziej odpowiem ja.
linczerka pisze:Chyba wsadzę kij w mrowisko
A co z ocenami/punktami z zachowania?
Przenosimy do oceniania przedmiotowego?