aania84 pisze:
Uważam, że człowieka kształtuje przede wszystkim dom, a nauczyciel i szkoła w mniemaniu młodego człowieka nie są żadnym autorytetem. Mówię to z obserwacji własnych jako ucznia i nauczyciela oraz na podstawie rozmów ze znajomymi.
No cóż - widocznie Ty i Twoi znajomi albo mieliście do czynienia z miernymi nauczycielami, którzy swoją fachową wiedzą nie umieli Was zainteresować ani tym bardziej zaimponować, albo tak po prostu zostałaś wychowana przez swoich rodziców - co w świetle Twoich wcześniejszych wypowiedzi i bijącej z nich pogardy dla "nauczycielstwa" w ogóle wydaje się bardziej prawdopodobnym.
Czyli godzisz się z faktem, że dla dziatwy, którą próbujesz nauczać nie jesteś żadnym autorytetem? Jak więc chcesz być skuteczna i nauczyć ich czegokolwiek?
A może nie obchodzi Cię wcale, co o Tobie myślą, bo w sumie masz gdzieś, jaki będzie wynik / efekt Twojego "nauczania"?
Albo sadzisz, że Ty jesteś wyjątkiem i akurat Ty jedna ten autorytet zdobyłaś pomimo bycia tylko

nauczycielem?
Ja spotkałam nauczycieli, którzy cieszyli sie autorytetem wśród uczniów i wciąż jeszcze ich spotykam.
Chociaż faktycznie autorytet dzisiaj zdobyć trudno i nie dostaje się go automatycznie tylko z powodu bycia belfrem.
Na pewno nie zdobędzie go nauczyciel chcący za wszelką cenę "zbratać" czy też "skumplować" się z uczniami. Uczniowie to wytrawni, choć nie szkoleni psycholodzy. Natychmiast wyczują słabość i miernotę i potraktują taką "ofiarę" bezlitośnie.
aania84 pisze: Uważam, że podczas samego procesu dydaktycznego wychodzi masa sytuacji, w których nauczyciel reaguje na zachowanie ucznia i kształtuje tą reakcją jego osobowość (jeśli dla ucznia osoba nauczyciela ma jakiekolwiek znaczenie, w co powątpiewam w większości wypadków).
Czyli jednak w jakichś wyjątkowych wypadkach zdarza się, że nauczyciel ma wpływ na ucznia? Trochę to sprzeczne z Twoją wcześniejszą tezą, nie sądzisz?
aania84 pisze:Zbędnym natomiast wydaje mi się włażenie w życie ucznia poza tym procesem, w sytuacje, które na lekcji miejsca nie mają, jeśli nie ma takiej potrzeby. Np. roztrząsanie na godzinie wychowawczej faktu, że ktoś z kimś chodzi i rozważanie, jaki wpływ to ma na ucznia. Dla mnie to włażenie w jego osobiste życie i nadgorliwość nauczyciela.
A kto tak robi?

Uwazasz, że to nagminne? Mnie się wydaje, że tak postępują własnie mierni, niedouczeni lub niedoświadczeni nauczyciele, którzy na siłę starają się z uczniami "zakumplować".
Godzina wychowawcza nie jest po to, by zajmować się plotami, a jeśli się tak dziej, to jest to nie norma lecz nieprawidłowość i Ty jako nauczyciel powinnaś o tym wiedzieć.
aania84 pisze:I to czego chronicznie nie cierpię to zrzucanie odpowiedzialności na szkołę za zaniedbania rodziców. Przykład: uczennica wagaruje przez 3 miesiące, a na reakcję ze strony wychowawcy rodzic pyta: a co zrobiła szkoła, żeby moja córcia chciała chodzić do szkoły?
No tu sie zgodzę z Tobą - z tym, że moim zdaniem na te wagary wychowawca zbyt późno zareagował. Rodzic lub odpowiednie organy powinny być o fakcie wagarów zawiadamiane na bieżąco. I może gdyby jeszcze wzorem np. Niemców za tym szły odpowiednie kary finansowe dla rodziców uczniów szkół podstawowych i gimnazjów lub skreślanie z listy uczniów w wypadku szkół ponadgimnazjalnych, to problem wagarów szybko przestałby istnieć. Ale tu potrzebne są rozwiązania systemowe, a sama uwaga w dzienniku jako metoda wychowawcza jest zupełnie nieskuteczna.
aania84 pisze:Podsumowując: wychowywać na bieżąco w trakcie zajęć, ale nie ingerować poza nimi, jeśli nie ma takiej konieczności, no i nie dać się zdołować niewydolnym wychowawczo rodzicom.
No ale jak chcesz wychowywać, skoro dla dziecka nie jesteś żadnym autorytetem, jak wcześniej zapewniałaś?
Jak chcesz wyegzekwować określone postawy czy zachowania w czasie zajęć, jeśli dla ucznia jesteś "nikim"?