edzia pisze:Dlatego uważam, że to jest ogromne zadanie do wykonania właśnie dla szkoły - naprawić te dzieci, nauczyć je odróżniania dobra od zła, ustalić im hierarchię wartości, nauczyć empatii, nauczyć roztropnego zachowania, odpowiedzialności za swoje słowa i czyny, pokazać im mądre zachowania, poruszyć im serca. Wiem, że te kilka godzin dziennie, kiedy szkoła ma jakiś wpływ na dziecko to mało. Ale i jednocześnie dużo. Na rodziców już raczej nie wpłyniemy, ale na dzieci jeszcze możemy. Wiem, że nie wszystko da się zrobić, ale trzeba przynajmniej próbować.
No to próbujemy. I gucio nam z tego wychodzi.
A ta "zabawa" z drzwiami - jestem w stanie wyobrazić sobie, że biorą w niej udział z głupoty nie tylko dzieci niewychowane, właśnie z powodu bezkarności, czyli w pewnym sensie przyzwolenia. Dlatego Cytryn nie możesz im na to pozwolić. Zapewne wiesz, kto się tak "bawi", więc wyciągnij konsekwencje, rozlicz ich z tego, ale solidnie, żeby więcej nie odważyli się. Nie utwierdzaj ich w przekonaniu, że są bezkarni! I nie licz na to, że sami zrozumieją swoje złe zachowanie. To Ty musisz im to dać do zrozumienia!
No, ciekawe jak. Mądrze prawisz, tylko poradź coś konkretnego.
Wpisałam im uwagi do dziennika- śmiech na sali.
Powiadomiłam rodziców- przyszli, napyskowali, albo wzruszyli ramionami. Co ich to obchodzi, zresztą "pewnie nauczyciel się zawziął" i "a co oni takiego znów zrobili to nic wielkiego".
Mieli pisać domową pracę karną- na 10 zrobiło dwóch, tych grzeczniejszych, Reszta dostała po pale- bez większych emocji. Nie mają zbyt wiele ambicji.
Itd. Itp.
Rany, ja nie piszę tu o dzieciach tak wychowywanych, że można się odwołać do ich sumień, zawstydzić ich, wjechać im na ambicję- i jakiś wpływ mieć. Piszę o dzieciach, u których doszło już do wywrócenia systemu wartości, które n i e są ambitne, z rodzicami któych n i e da się współpracować ( niedaleko pada jabłko od jabłoni), dla których coś takiego jak empatia czy współczucie to jakaś czysta abstrakcja! I co z t a k i m i robić?!
Uchodzę w szkole za surową nauczycielkę. Jako j e d y n a potrafię postawić zasłużoną jedynkę na koniec roku szkolnego uczniowi szkoły podst. Reszta nauczycieli...się wzrusza...lituje...bo on ma trudną sytuację rodzinną...A mnie krew zalewa. Co mogę zrobić s a m a ?
JESTEM konsekwentna. I też- takich konsekwentnych nauczycieli doprawdy jest...niewielu. Nie wiem, na czym to polega, ale większość nauczycielek( a kobiety w tym zawodzie dominują) woli uchodzić za "dobre ciocie". Najpierw nakrzyczą, potem pobłażają, bo chcą być "dobre". Ile razy widziałam w różnych szkołach, w których pracowałam, łobuzy wychodzące z gabinetu dyr. z cukierkami w garści! Bo ktoś się nałykał bzdurnych nauk o "pozytywnym oddziaływaniu" na uczniów! Zamiast kary- nagadać, dać cukierków, będą mnie kochać i z tej miłości do mnie się zmienią! A ja nadal będę uchodziła za "dobrą ciocię", a rodzice będą mnie też lubić! Absurd!
Masz rację- moglibyśmy oddziaływać- nawet w ciągu tych paru godzin- więcej na uczniów.
Ale RAZEM. Jak to zrobić?
Odnośnie gimnazjów - znajoma nauczycielka mówi, że gimnazja są dla polskiej oświaty rakiem złośliwym.