U mnie 2 maja jest wolne (szkoła zamknięta) i takie wolne mamy po Bożym Ciele. W pozostałe dni mamy dyżury tzn. jest u mnie 75 nauczycieli, każdy wybrał sobie jeden dzień, z puli wolnych dni, również z przerw miedzy świętami, i pełni dyżur w świetlicy szkolnej. 14 października pracuje 5 osób w świetlicy, Reszta ma wolne. Ale są i "szczęśliwcy", tacy jak ja, którzy zamiast świętować swoje święto, świętują z dziećmi na ślubowaniu klas I.
Jeśli chodzi o dodatkowe godziny zwane społecznymi, to prowadzę takie ze swoja klasą w postaci zajęć komputerowych. Nie chcę, by przy jednym komputerze siedziało dwoje dzieci. Dzielimy więc klasę na grupy i z tego względu pojawiły się godziny społeczne. Mam tak każdego roku od 5 lat. W poprzednich latach miałam godzin społecznych więcej, głównie zajęć wyrównawczych, dla dobra dzieci, ale ostatnio już się "wyleczyłam" z nadgorliwości, bo zauważyłam, że im więcej robię tak sama z siebie, to to z czasem staje się standardem i wymogiem dyrektora, a nie moją dobrą wolą. Dyrektor jakoś nie dziękuje nauczycielom za dodatkowy trud, tak jakby go nie dostrzegał. Buntuję się i sprzeciwiam wykorzystywaniu, i odmawiam. Mam prawo. Potrafię udokumentować 40 godzin pracy, bo mam tej "innej" pracy bardzo dużo, jako przewodnicząca różnych zespołów.
Zauważyłam, że do dodatkowej pracy garną się jedynie wieloletni nauczyciele, a nie garną się młodzi nauczyciele. Oni to zupełnie olewają. Ciekawa jestem, czy u was też tak jest.