Więc było tak...zaraz po studiach znalazłam pracę. 3 minuty spacerkiem od mojego domu, pracodawaca w habicie , wszyscy uśmiechnięci , pomyślałam NIC LEPSZEGO NIE MOGŁO MNIE SPOTKAC!!Byłam szczęśliwa. Coś tam dyrektorka mówiła, że jak będzie potrzeba to,zostaje sie troszke po godzinkach i takie tam..
wiedziałam jak trudno o pracę. W swojej pracy byłam ciągle. We wszustko sę włączałam. Koleżanki z pracy podziwiały mój entuzjazm(juz teraz wiem dlaczego one go nie miały...)
Cały czas coś robiłam , dawałam z siebie wszystko. Odsunęłam na dalszy plan rodzinę,liczyła sie tylko praca.
Placówka ponoć niepubliczna , że niby Karta Nauczyciela jest, ale niecała...jeju...teraz to inaczej wszystko wygląda.
Nadeszła ta niby "potrzeba" więc dłubałam w zielsku po godzinach pracy z nakazem, że tak dłygo będę to robić, aż zrobię. Łeb mi odskakiwał a habity zamuliłu mózg.
Uwierzcie tak się napracowałam. Byłam w każdym kółku zainteresowań...niekoniecznie dobrowolnie.Nawet byłam kenerką w sobtnie popołudnie bo jakiś ksiądz przyjechał.. W wakacje też przyłaziłam do kuchni i w pole- bo sezon na fasolkę był..
Umowę miałam do 31 sierpnia, nie została przedłużona. S. Dyrektor powiedziała mi, że "nie bo nie"
Ojj ile ja sie napłakałam..po co mi to było, chyba tylko zeby dowiedzieć się , że diabeł tez potrafi sie modlić. Przegladając świadectwo pracy zobaczyłam,że przysługiwało mi 35 dni pracy a wykozystałam 23 . Czy mogę coś z tym zrobić?? W ferie zimowe też pracowałam..Czy powinnam mieć wypłacony ekwiwalent??
Wybaczcie za te moje żale. Mam teraz nową pracę , tylko na pół etatu i dojeżdzam( z wypłaty mi starcza na rachunek telefoniczny:) ale moj Dyr jest super konkretnym, wykształconym człowiekiem.
Jak myślicie? Czy powinnam wogóle jeszcze "zaczepiac" tych ludzi , miłosiernych tylko w nazwie....
Na całe zycie zapamiętam:
Nadgorliwośc(moja)jest gorsza od faszyzmu
To, że nosi się habit nie czyni cię dobrym i świętym
A z moją była dyr w niebie to się napewno nie spotkam....