Pracuję w szkole, Baśku70, w której nikt nie liczy się ze zwykłym nauczycielem. Najpierw się buntowałam, potem szperałam po przepisach, teraz mam fazę przystosowawczą (akceptuję to, czego nie mogę zmienić), choć czasem jeszcze odzywa się we mnie nutka buntownika
Nie wiem, jak jest w innych szkołach. Pracuję w tej jednej od kilkunastu lat. Straciłam całkiem motywację do pracy, mam wszelkie oznaki wypalenia zawodowego, przestało mi na czymkolwiek zależeć, liczę minuty do dzwonka na każdej lekcji. Rzuciłabym tę pracę, ale innej nie ma, a ja i moja rodzina musimy z czegoś żyć.
Muszę szukać po przepisach czasem, żeby się bronić. Inaczej chyba bym zwariowała. Wykorzystywanie nauczycieli, nadużywanie władzy, traktowanie nas jak szmaty to...moja codzienność.
Na zrozumienie nie liczę- już wiem, że inni nauczyciele co najwyżej dadzą ci po łbie i kilka "złotych porad", od których cię mdli. Ewentualnie ci powiedzą, że to twoja wina (bo nie umiesz być asertywna i ble, ble, ble- na marginesie- owa asertywność jest mocno przereklamowana. Żeby to działało, to OBIE strony musiałyby być asertywne. Jeśli tylko jednak wykazuje się asertywnością i na przykład kulturalnie -argumentując - odmówi czegoś, potem ma zabierane godziny, dokładane przykre obowiązki etc.. W naszej szkole asertywność zwyczajnie się...eeee... nie opłaca

Próbowałam, to wiem).