http://serwisy.gazeta.pl/edukacja/1,51805,4888198.html
może wkleję:
Iain jest Szkotem. Ma 34 lata. Luźny sweter, dżinsy. Od razu przechodzi na "ty". W Polsce od czterech lat. Uczy angielskiego w łódzkich szkołach prywatnych, jest native speakerem. Chciał też uczyć w liceum publicznym. Znalazł pracę w renomowanym łódzkim IV LO. W elitarnej klasie z maturą międzynarodową. Wytrzymał tydzień.
Albo tablica, albo ławki
Iain opowiada: - Dzień pierwszy pracy, poniedziałek. Musiałem czekać kwadrans, żeby wejść do pokoju nauczycielskiego. Nie mam klucza, a nie było osoby, którą mógłbym o niego zapytać. Później okazało się, że nie ma papieru do ksero. Powiedziano mi, że uczniowie za papier muszą płacić.
Dzień drugi, środa. Zadzwoniłem do jednego z uczniów, bo nie wiedziałem, gdzie będzie lekcja. Osoba odpowiedzialna za kontakty ze mną jest na zwolnieniu lekarskim. Dowiedziałem się, że w sali numer 12. Nauczyciele powiedzieli, że taka sala nie istnieje. Znów zadzwoniłem do ucznia. Okazało się, że "dwunastka" jest pomieszczeniem należącym do innej szkoły prywatnej. Nie było w nim tablicy.
Dzień trzeci, piątek. Poszedłem do dyrektora, żeby dowiedzieć się, gdzie będzie kolejna lekcja. Zdecydował, że w sali komputerowej. Tam, owszem, tablice są, ale ławek nie ma.
Dzień czwarty pracy, kolejny poniedziałek. Przyjechałem do szkoły wcześniej. Chciałem przygotować się do lekcji i zrobić kserokopie. W portierni, gdzie są klucze do pokoju nauczycielskiego, nikogo nie było. Dopiero o ósmej otworzyłem salę geograficzną i czekałem na uczniów. Nikt się nie zjawił. Po kwadransie poszedłem na kawę. Wtedy zadzwonił uczeń. Zapytał, czy przyjdę na lekcję, bo wszyscy czekają w sali komputerowej. Zastanawiałem się, dlaczego uczniowie mają lekcję w nieodpowiedniej klasie, gdy lepsza jest wolna?
Po lekcji poszedłem na obowiązkowe badania lekarskie. Prywatnie. Choć szkoła ma swojego lekarza, nie mogłem skorzystać z jego usług, bo godziny przyjęć pokrywały się z moją pracą. U lekarza dowiedziałem się, że szkoła powinna dać mi standardowy formularz. W szkole nikt mi nie powiedział. Wróciłem. Sekretarka sarkastycznie stwierdziła, że zajmie się mną, ponieważ najwyraźniej nauczyciel-obcokrajowiec jestem ważniejszy od innych nauczycieli.
Sekretarka wysłała mnie do księgowej. Dała mi kilka formularzy i poprosiła, żebym się nie denerwował, bo "tak to już jest w szkole państwowej w Polsce". To samo z dziennikami. Widziałem, że nauczyciele je mają, ja nie dostałem. Nie było też różnych pomocy naukowych.
Iain opisał tę historię w liście do dyrektora. Pożegnał się z uczniami i odszedł z pracy. "Moje wynagrodzenie chciałbym przekazać szkole, gdyż jest oczywiste, że potrzebuje go bardziej niż ja" - napisał.
O siódmej jest tylko dozorca
Katarzyna Felde, dyrektor liceum, w którym chciał uczyć Iain. Energiczna, rzeczowa, z wykształcenia matematyk.
Felde: - Szukałam anglisty do klasy z maturą międzynarodową, bo poprzedni wyjechał do Anglii. Iaina znaleźli uczniowie. Był sympatyczny. Poprosił, by oprowadzić go po szkole. Chciał wiedzieć, gdzie jest jego sala, palarnia, skąd się bierze klucze. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.
Dostał olbrzymią salę geograficzną, w której zsunął ławki na środek. Bez sensu robić za każdym razem przemeblowanie, więc przydzieliłam mu salę nr 12. To sekretariat szkoły popołudniowej. Zgoda - tablicy tam nie ma. Dlatego przesunęłam zajęcia do sali komputerowej. I znów kłopot. Tam każdy siedzi przodem do komputera. Nauczyciela ma za plecami. Ale Iain nie powiedział: mam problem. Miałam zgadywać?
Klucze do pokoju nauczycielskiego. Jest tam zamek zatrzaskowy, żeby nic nie zginęło. Klucze bierze się z portierni. Iain wiedział, ale nie przewidziałam, że przyjdzie do szkoły piętnaście po siódmej. Nikogo w portierni jeszcze nie było. Nauczycieli też. Oni nie przychodzą godzinę przed lekcją. Przygotowują się do zajęć w domu. O siódmej jest tylko dozorca.
Ksero. Niestety, tak już u nas jest, że się płaci. Nie mamy pieniędzy.
Lekarz. Mamy umowę z konkretnym lekarzem i do niego Iaina skierowaliśmy. Nie mam wpływu, kiedy przyjmuje. A pomocy naukowych brakuje wszystkim. Trzeba sobie zorganizować. Mówiłam: potrzebujesz czegoś, kupimy. Ale nie jutro. Dostajemy pieniądze z magistratu. Najpierw musi być uchwalony budżet miasta.
Co dalej z klasą? Będę szukać innego nauczyciela, chyba już nie nativa, bo trochę się sparzyłam. To jednak inna kultura. Trudno się dopasować. Polskiego nauczyciela nie trzeba prowadzać za rączkę. Nie skarży się jak mały Kazio. U nas zawsze było trudniej, ale jakoś sobie radzimy. Ja, gdybym nie miała długopisu, zrobiłabym notatkę nawet kredką do powiek.
Iain przyjechał z kraju, w którym wszystko jest gotowe. I tak traktowaliśmy go lepiej niż polskich nauczycieli. Oni już nawet zgrzytali zębami.
Wczoraj zadzwonił do mnie rodzic i zapytał, co zrobię, żeby Iain wrócił. No to już przesada. Pretensji do niego nie mam, ale szukać i przepraszać nie będę. Nie mam za co.
Przepracował w sumie osiem godzin za około 160 zł brutto i tyle mu wypłacimy.
---
Czekamy na Wasze opinie: listydogazety@gazeta.pl
Źródło: Gazeta Wyborcza