Media potrafią
Nie podejmę się oceny działań dyrekcji, bo znamy wersję tylko jednej strony. Przyznaję, że forma tego artykułu była dla mnie nieco ciężkawa w odbiorze (chaos), do tego pozostawiła niedosyt co do opisu sytuacji w szkole.
Rozumiem, że kilka osób się do niej nie odzywa (rozumiem = wierzę, że tak może się stać, niestety), ale wszystkie tudzież większość? Dlaczego? (jestem przekonana, że w mojej szkole taka osoba nie byłaby aż tak odepchnięta przez koleżanki za samą swoją orientację)
W bardzo zawoalowany sposób mowa jest o tym, jak wyglądało jej wstawienie się za uczennicami, które bardzo zaogniło sytuację Czekałam na te informacje - nie znalazłam ich. A przecież takie wyrazy poparcia mogą różnie wyglądać i - pomijając temat sprawy - nawet w przypadku jakiejś błahostki można wesprzeć ucznia w mniej lub bardziej hm... mądrej formie.
Tu nie wiemy nic (albo nie doczytałam). Czy to była opinia wyrażona na posiedzeniu RP, czy to było podburzanie uczniów z wyrażeniem krytyki dyrekcji, czy może oplakatowanie szkoły?

Wszystko to można podsumować zdaniem: "opowiedziałam się po stronie uczennic". A nie wszystko byłoby fair wobec kolegów czy przełożonych. Spotykam się czasami z dziwaczną w formie krytyką nauczycieli dotyczącą ich kolegów, a wyrażaną przy uczniach. Te osoby też myślą, że są cool i rozumieją uczniów, i bronią ich praw...
W każdym razie ta pani podobno od lat była działaczką organizacji zrzeszających homoseksualistów i współredaktorką jakiegoś pisma o tej tematyce - podpisującą się tam imieniem i nazwiskiem. Nie była to (znowu - podobno) osoba do końca kryjąca się ze swoją orientacją, osoba zaszczuta czy bierna, nie mająca do dyspozycji środków wyrazu i walki o siebie. Nie bardzo rozumiem (nie dlatego, że podważam jego celowość, tylko nie widzę przekonującego mnie związku przyczynowo-skutkowego - nie widzę, bo go nie pokazano, a być może istniał) w tym kontekście owego ujawniania się na łamach GW.
Otrzymujemy sprawę na tyle okrojoną, że rodzi się - być może mylne wrażenie - że w tej chwili jest to broń przeciwko byciu zwolnioną.
Tak samo zresztą jak i w drugą stronę - działania dyrekcji wyglądają jako środek do pozbycia się pracownika bez zwalniania go.
Ale jest to masa odczuć i wrażeń mogących nie mieć wiele wspólnego z rzeczywistością. Ot, tak sprawę pokazano.
Mam wrażenie, że o sprawie wiemy tyle, co o życiu celebrytów ukazywanym na jakichś "pudelkach". To niczym kulisy rozwodów słynnych par, które piorą swoje brudy w mediach. Czy teraz dyrekcja, chcąc się bronić w oczach opinii publicznej, powinna upublicznić swoją wersję? Może dla odmiany w "Fakcie"?
Przykre to o tyle, że merytorycznie jestem całkowicie po stronie tej nauczycielki. Tzn. uważam, że homoseksualista nie jest od razu zagrożeniem w szkole, że ma prawo nauczać, że nie ma to nic wspólnego z rzetelnością wykonywanej przez niego pracy - lecz ze swoimi problemami osobistymi nie powinien - niezależnie od ich tematu - wychodzić do ogólnopolskich gazet. Z całą pewnością mógłby być w pracy moim kolegą i nie musiałby udawać, że ma do pokazania zdjęcia z heteroseksualnych wakacji. Tylko czy taka wojująca osoba, jaką tu ukazano, uwierzyłaby, że formę jej walki oceniam raczej negatywnie (na tyle, na ile mam jej jasny obraz) nie z powodu
przedmiotu tej walki? Jeśli tak, to byłoby w porządku. Mam jednak obawy co do tego - a to z powodu bardzo jednobarwnego opisu zespołu nauczycieli z tamtej szkoły. Nie dowierzam - być może przez swą naiwność - tej jednobarwności. Wszyscy nauczyciele są źli - a ja nie wiem, czy na pewno.