monizonik pisze:Witaj!
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma... I każdy zazdrości nauczycielom dwóch miesięcy wakacji...
Pracowałam w szkole publicznej, pracowałam w firmie, pracowałam w szkołach językowych, pracowałam jako tłumacz - i powiem tylko jedno, że językowiec ma doskonałą szansę znaleźć sobie taką pracę, jaka mu najbardziej odpowiada. Jednak coś za coś. Osiem godzin siedzenia przy biurku i zgiełku telefonów w zamian za sześć godzin przekrzykiwania trzydziestoosobowej grupy nastolatków. Siedzenie po nocach przy tłumaczeniu tekstu "na wczoraj" w zamian za niedziele bez sprawdzania klasówek. Bieg z jednego końca miasta na drugi, aby zdążyć na następny kurs, w zamian za kilkugodzinne konferencje czy wywiadówki... Regularne* szukanie pracy w zamian za regularną* pracę...
Sama musisz zadecydować, w czym czujesz się najlepiej. Czy pracujesz chętnie z dziećmi, czy z dorosłymi, a może wolisz samodzielną pracę tłumacza? Na pewno odkryjesz miejsce, gdzie praca będzie sprawiała Ci przyjemność!
* słówko można opcjonalnie zastąpić słówkiem "monotonne"

Ja co prawda mam dopiero pierwszy rok pracy w szkole za sobą, ale chciałabym zabrać głos w dyskusji....
Od zawsze chciałabym zrobić coś, co będzie związane z jęz. obcymi - przede wszystkim byłam nauczycielką, chodząc w za dużych szpilkach mojej mamy i pisząc kredą ukradzioną w szkole po szafie...

miałam też "fazę" bycia tłumaczką (oczywiście symultaniczną, w telewizji;))
Miałam takie szczęście, że udało mi się....skończyłam studia, znalazłam pracę w szkole. Nie było łatwo. Na początku naprawdę zarabia się niewiele ( i tak chyba sporo w porównaniu z tym, co było jeszcze nie tak dawno), dojazdy 20km w jedną stronę, poza tym moja szkoła nie należy do najlepszych, młodzież też łatwa nie jest, ciężko ich zmotywować do pracy, nie są ambitni...(poza kilkoma wyjątkami). Pod koniec września dostałam wychowawstwo w zastępstwie, poza tym z 3/4 etatu zrobiło się 1,5...do tego studia zaoczne...... i jeszcze dorabianie po godzinach w szkołach językowych, korepetycje (a dość owocny był to rok)...zdarzało się, że cały dzień nic nie jadłam, wracałam taka zmęczona wieczorami i płakałam...w kocu trochę sobie odpuściłam, bo już nie dawałam rady. Z czasem w szkole nauczyłam się, że nie zawsze muszę pierwsza mieć gotowy dziennik czy jakieś sprawozdanie, wiedziałam, co gdzie kiedy i jak.
I było coraz lepiej....w każdym razie dążę do tego, że jak siedziałam sobie na zakończeniu roku, które tak na marginesie było przepięknie przygotowane, jak młodzież tańczyła poloneza w części artystycznej, potem podchodzili do nas z pięknymi czerwonymi różami, dziękując, naprawdę byłam wzruszona...pomyślałam, że nie wyobrażam sobie, abym mogła coś innego robić w życiu...że dla takich momentów warto jest żyć, mimo że nie jest to lekka praca, biorąc pod uwagę, że ciągle ma się kontakt z ludźmi, bardzo różnymi, że pracy nie kończy się o danej godzinie, bo przecież (przynajmniej ja tak mam) mnóstwo pracy biorę do domu i ślęczę po nocach...wiem, że może z czasem już wszystko będę robić na wyczucie czy będę mieć już gotowe jakieś tam materiały...ale hmmmm....to nie chodzi chyba o to, żeby iść "odbębnić" i już. Tzn. ja sobie tego nie wyobrażam.
Wspomniałam o studiach - jestem na lingwistyce stosowanej, spec. nauczycielsko-tłumaczeniowa i muszę przyznać, że tłumaczenia mi się bardzo spodobały. Wcześniej się tym nie zajmowałam, a odkąd zaczęłam studia - zdarzyło mi się nawet coś tam zarobić na tłumaczeniach;) Mimo że sprawia mi to przyjemność, jest to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia i wiem po sobie, że nie wyobrażałabym sobie z tego żyć, bo myślę, że nawet na cały chleb bym nie zarobiła;) Mimo że jestem osobą uporządkowaną, a chyba nawet za bardzo, to ślęczenie po nocach, mega duży stres, aby zdążyć z tłumaczeniem i nieustanne siedzenie na miejscu, z kartką, słownikiem, komputerem, to nie dla mnie na dłuższą metę. Zresztą bycie tłumaczem - zależy jeszcze jakim... Choć generalnie to chyba niemożliwe, aby być naprawdę dobrym, trzeba się obracać w danym środowisku - czy to prawników, czy ekonomistów.... pamiętam, tłumaczyliśmy na zajęcia pewien tekst ekonomiczny, nasiedziałam się nad nim, nawet byłam zadowolona...na to mój wykładowca powiedział: "pani olu, wszystko ładnie, pięknie, ale jest to nadwiślańska polszczyzna, bo nikt by tak nie powiedział";) zatem ekonomią to ja się w życiu zajmować nie będę;) tłumaczenia prawnicze - tu mi szło bardzo dobrze, więc jeśli miałabym tłumaczyć, to właśnie z prawa oraz oczywiście wszelkie teksty użytkowe, etc.
Szkoła językowa - jeśli ma się sporo godzin, to chyba najlepsza z możliwych opcji pod względem finansowym oraz zaangażowania i chęci uczniów. (zapewne na korepetycjach ma się więcej, ale...dziś korki są, jutro może ich nie być, niestety sporo godzin przepada)
Dlatego wszystko zależy od osobowości, od tego, co się chce robić, co sprawia przyjemność...przecież nie tylko pieniądze są ważne. Najlepiej, gdy robi się to, co się lubi i jeszcze za to płacą.
