laowai,
a już myślałem, że tu się nie da normalnie dyskutować
Problem jest postawiony prowokacyjnie i zapewniam, że mnie nie dotyczy w sensie osobistym. Ale jest. Popatrzmy na to w następujący sposób i może będzie łatwiej nam się zrozumieć:
wiecznie się słyszy, że brakuje anglistów, zwłaszcza w małych mieścinach i wioskach. A ja się zapytuję, czy przypadkiem rozporządzenie o kwalifikacjach nie robi szkołom "pod górkę"
Tłumacze raz jeszcze, że to nie jest moja osobista wojenka z systemem. Mam studia dzienne z dwóch kierunków. Jestem nauczycielem dyplomowanym i uczę historii.
Kiedyś, po drodze, zrobiłem "Dydaktykę nauczania języka angielskiego' To był przypadek, jak i to, że przez chwilę angielskiego uczyłem. Wracać do tego nie chce, nie muszę, lepiej płaca prywatnie :-0
Tylko, że owe studia wymagały - zgodnie z zarządzeniem ministra - znajomości języka na poziome minimum FCE. Dodam, że z FCE byłby chyba kłopot je zdać ostatecznie ergo jest dydaktyczne przygotowanie i jest także znajomość języka, bo być musi. Wszystkie egzaminy zdaje się w języku obcym, prace końcowa broni się w obcym.
Po drodze miałem cztery lata na Wyspach. Żyje, nie zginąłem i nie zmywałem tam garów, czyli jednak gadam
Rozbawił mnie znajomy wizytator, który mnie zapytał, czy nie chce uzupełnić wykształcenia i uczyć angielskiego, ponieważ są braki kadrowe. odpowiedziałem mu, że niech mnie sprawdza, jak chce. Ja certyfikatów nie potrzebuję

.
Na Boga, nikt mnie na rozmowach kwalifikacyjnych za granicą nie pytał o dyplomy językowe. A raz jeszcze powtarzam: jest dydaktyczne przygotowanie z podyplomowych studiów.
Z całym szacunkiem dla filologów. Ja Wam nie wrzucam bomby do ogródka. Spójrzmy na sprawę rzeczowo. Po jakiego gwinta organizować studia z dydaktyki, wystawiać świadectwa, że studia są w języku obcym na taki to o takim poziomie i po ich ukończeniu wymagać certyfikatów. Zwracam uwagę, że w mojej miejscowości szukanie anglistów do szkoły podstawowej trwało dwa lata!