Witam,
Od września jestem uczennicą I klasy LO. Mam dobre oceny, nieźle sobie radzę z rówieśnikami. Problem jest tylko jeden: moja nowa szkoła, zwłaszcza lekcje, śmiertelnie mnie nudzi. Nauka w gimnazjum podobała mi się, czuć było że nauczyciele interesują się naszymi problemami, mają jakieś podejście, etos. A tutaj nagle wielkie rozczarowanie i celują w tym zwłaszcza przedmioty humanistyczne. Mam wrażenie że większość nauczycieli nie przygotowuje się do lekcji, np. pani od biologii już kilka miesięcy każe samemu pisać notatki! Nie poprowadziła w normalny, znany mi z gimnazjum sposób, żadnej lekcji. Na dodatek jest moją wychowawczynią i na godzinach wychowawczych także w ogóle nie dyskutuje z nami. Podobnie pani od polskiego, która tylko dyktuje podręcznik. Pan od angielskiego grzebie uczennicom w torbach. Te przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Nie wymagam wielkich fajerwerków, wiem, że fizyki czy matematyki (które też swoją drogą mocno u nas kuleją) nie da się uczyć jakoś nowatorsko, ale nauczyciele innych mogliby się bardziej postarać - zwłaszcza, że polski czy angielski to przedmioty maturalne. Jak sobie z tym radzić? Dodam, że zmiana szkoły nie wchodzi w grę, mieszkam w b. małej miejscowości.
Z góry dziękuję za udzielone rady i wskazówki. Będę wdzięczna za spostrzeżenia, czy podobny trend obserwujecie u Państwa kolegów z pracy, czy u Waszych nauczycieli. Wiem, że nauczyciele z roku na rok (mam ciocię nauczycielkę) są zalewani coraz większą papierkową robotą - ale gdzie się podział ten etos, te powołanie?
Zapraszam wszystkich do dyskusji.
P.S.: Zdaje sobie sprawę, że szkoła nie jest po to żeby mnie bawić, że mam się przede wszystkim w niej uczyć (co też robię), ale czy ludzie nagle zmienili się w roboty? Gdzie się podział ten błysk w oku, entuzjazm, lub chociażby najmniejsza iskierka miłości do tego, co się robi?